Sobotnia manifestacja w Paryżu, zorganizowana przez skrajną lewicę skupioną wokół Jean-Luca Mélenchona, ma być początkiem społecznego buntu przeciwko reformom ekonomicznym wprowadzanym przez francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona. Protestujący sprzeciwiają się przede wszystkim niekorzystnym dla pracowników zmianom w kodeksie pracy, zaś sam Macron twierdzi, iż polityki nie załatwia się na ulicy, ponieważ nowelizuje on prawo zgodnie z wolą swoich wyborców.
Organizatorzy demonstracji w Paryżu twierdzą, że wczoraj na ulice tego miasta wyszło blisko 150 tysięcy przeciwników reform Macrona, natomiast policyjne szacunki mówią o nieco ponad 30 tysiącach. Nie zmienia to jednak faktu, iż skrajnie lewicowy ruch „Francja Nieujarzmiona” zapowiedział początek społecznego buntu przeciwko Macronowi, który ich zdaniem dokonuje zamachu stanu poprzez ograniczenie praw francuskich pracowników.
Mélenchon podczas demonstracji odpowiedział na słowa Macrona, który stwierdził, że polityki nie uprawia się na ulicach, ponieważ otrzymał on społeczną legitymację do przeprowadzania zmian w trakcie tegorocznych wyborów prezydenckich. Lider „Francji Nieujarzmionej” przypomniał francuskiemu prezydentowi, że to własnie obywatele wylegujący na ulice zawsze mieli wpływ na przebieg francuskiej polityki, czego ostatnim przykładem były protesty z 1995 roku przeciwko reformom społecznym premiera Alaina Juppé.
Dzień przed manifestacją francuskiej lewicy, Macron podpisał pakiet reform, które według ich twórców mają ożywić francuską gospodarkę. Opierają się one jednak głównie na ograniczaniu praw pracowniczych, gdyż dzięki nim będzie możliwe łatwiejsze zwalnianie pracowników, ograniczenie wypłaty odszkodowań za bezzasadne zwolnienie z pracy, czy też pomijanie związków zawodowych w negocjacjach między pracodawcą i pracownikiem.
Na podstawie: lefigaro.fr, reuters.com.