Sprawa Tomasza Greniucha po raz kolejny pokazała, że nie należy ufać obozowi rządzącemu. Nawet osoby pokroju Jarosława Szarka, prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, nie obronią swoich nominacji, gdy uruchomi się partyjna machina z Nowogrodzkiej. W tym samym czasie jak ryby w wodzie mogą czuć się natomiast propagandziści, którzy nie stanowiąc żadnej wartości merytorycznej od lat są rzeczywistym wizerunkowym obciążeniem „dobrej zmiany”.

Idiotycznym akcjom wszelkich „silnych razem” czy Obywateli RP zawdzięczamy fakt, że szeroko pojęty prawicowy elektorat cierpi na syndrom oblężonej twierdzy. Wszelka krytyka Prawa i Sprawiedliwości zaraz porównywana jest przez niego do ataków ze strony obozu liberalno-lewicowego. Zwrócisz uwagę na kolejny żenujący program Telewizji Polskiej, prowadzony przez wątpliwej jakości „celebrytów”? Z pewnością na co dzień oglądasz TVN, Twój dziadek pisał donosy do Służby Bezpieczeństwa, a nad Twoim łóżkiem wisi tęczowa flaga.

Nie będzie miało znaczenia, że już za rządów PiS-u zostałeś spałowany przez milicjantów, bo próbowałeś blokować „paradę równości”, albo po Marszu Niepodległości czekałeś na pociąg na stacji Warszawa Stadion. Fanatyczna grupa wyborców partii rządzącej postawi Cię i tak w jednym szeregu z Borysem Budką, Robertem Biedroniem czy Tomaszem Lisem. W ten sposób obecna władza może codziennie kraść, oszukiwać i promować osławionych „Biernych, Miernych, ale Wiernych”, bo i tak jej elektorat odpowie nieśmiertelnym „a za PełO…”.

Nikt nie ujmie się więc za doktorem Greniuchem. Zwłaszcza biorąc pod uwagę doskonale znaną niechęć Jarosława Kaczyńskiego do tradycji obozu narodowego. Oczywiście, nie każdy były narodowy aktywista jest skazany na infamię. Pokazuje to najlepiej przykład Adama Andruszkiewicza. Były prezes Młodzieży Wszechpolskiej wciąż liczy kolejne zera na swoim bankowym koncie, bo przez pewien czas był potrzebny PiS-owi do rozbijania skądinąd efemerycznego ruchu Pawła Kukiza.

Andruszkiewicza w telewizji jakby jednak trochę mniej. Siedzi w zaciszu swojego gabinetu, bo zdaniem Nowogrodzkiej już spełnił swoje zadanie. Na salonach brylują za to równie obciachowe postacie, od lat mające dostęp do osławionego „ucha prezesa”. W ten sposób kolejne rekordy żenady bije TVP dowodzona przez Jacka Kurskiego, który nawet po chwilowym odwołaniu powrócił triumfalnie na fotel prezesa publicznej telewizji. Nie ma znaczenia, że jego działania całkowicie skompromitowały media publiczne, słusznie nie mające i tak od dawna dobrej prasy.

Z synekurami od obozu rządowego do końca jego istnienia nie pożegna się też prof. Andrzej Zybertowicz. Doradca prezydenta Andrzeja Dudy właśnie zaprezentował doskonały przykład rosnącej z każdym dniem arogancji obecnej władzy. Zybertowicz przerwał wywiad, bo nie spodobały mu się niewygodne pytania na temat narciarskich wypraw obecnej głowy państwa, po których szykuje nam się kolejne zamknięcie stoków narciarskich i szeroko pojętej branży turystycznej. Jego nieskrywana buta nie zostanie oczywiście ukarana, bo od dawna należy do grupy „BMW”.

Na publicznym stosie spalony został za to wspomniany Greniuch. Jeden z byłych liderów Obozu Narodowo-Radykalnego mógł poświęcić ostatnie lata na solidną pracę naukową, co jak widać w ostatecznym rozrachunku nie miało znaczenia. To jego młodzieńczy aktywizm sprzed kilkunastu lat jest problemem dla Nowogrodzkiej, a nie żenujące zachowania miernot odstręczających coraz większą część społeczeństwa od samego dźwięku słów „patriotyzm” czy „tradycja”.

Co gorsza, dla PiS-u nie ma żadnej alternatywy. Nawet takiej, na którą można by patrzeć z dającym się jakoś znieść obrzydzenie. Nominację Greniucha jako „błąd kadrowy” określił wszak Artur Dziambor, jedna z gwiazdeczek rzekomo „antysystemowej” Konfederacji. Sprawa Greniucha pokazuje więc jasno, że w Polsce nie ma sensu żaden „marsz przez instytucje”. Parafrazując Jacka Kuronia: komitety trzeba palić i jednocześnie tworzyć własne.

M.