Prezydent Stanów Zjednoczonych, Barack Obama, oświadczył podczas wczorajszej konferencji prasowej, że jego kraj jest gotowy do zaatakowania Syrii. Rosyjski prezydent Władimir Putin chce natomiast zobaczyć dowody, potwierdzające użycie broni chemicznej przez wojska prezydenta Syrii Baszara al-Assada.
Prezydent USA powtórzył wcześniejsze rewelacje swojej administracji, że to rząd syryjskiego prezydenta Baszara al-Assada, odpowiada za ubiegłotygodniowy atak w Damaszku, podczas którego użyto broni chemicznej. Obama twierdzi, że zginęło wówczas ponad tysiąc osób, w tym kilkaset dzieci, a syryjski rząd zagraża „międzynarodowemu bezpieczeństwu”. Dlatego Stany Zjednoczone są gotowe do prewencyjnego ataku na Syrię, bez użycia piechoty, za to przy pomocy broni dalekiego zasięgu. Obama wcześniej zapyta o zgodę amerykański Kongres.
Kilka godzin wcześniej głos w tej sprawie zabrał prezydent Rosji, Władimir Putin. Stwierdził on, że jeśli USA posiada dowody na użycie broni chemicznej, powinny one zostać przedstawione inspektorom i Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Jeśli tak się nie stanie, ma to oznaczać, że nie da się potwierdzić tych rewelacji. Putin ocenił, iż użycie broni chemicznej przez al-Assada byłoby „kompletnym nonsensem”, dlatego najprawdopodobniej atak chemiczny jest prowokacją sił, chcących uzyskać wsparcie na arenie międzynarodowej.
Rosyjski prezydent dodał, że Obama jako laureat pokojowej Nagrody Nobla powinien pamiętać o możliwych ofiarach wśród cywilów, jeśli dojdzie do uderzenia na bliskowschodni kraj. Putin chce również, aby sprawę Syrii przedyskutowano na zbliżającym się szczycie G20 w Petersburgu.
Wczoraj zakończyła się misja inspektorów ONZ w Syrii, którzy zbierali dowody i próbki z miejsc domniemanego ataku chemicznego. Najprawdopodobniej za kilka dni powrócą oni w to samo miejsce, a analiza pobranych próbek może potrwać nawet dwa tygodnie. Jak widać, wyniki badań prowadzonych przez ONZ nie są dla Amerykanów szczególnie ważne.
na podstawie: źródła własne, wp.pl, wprost.pl