Rekonstrukcja rządu Mateusza Morawieckiego ma dwa zasadnicze cele. Pierwszym z nich jest udobruchanie konserwatywnego elektoratu, zaniepokojonego wyjątkowo agresywną ofensywą ruchów mniejszości seksualnych. Drugim z kolei otwarcie obozu Prawa i Sprawiedliwości na nowe środowiska, w tym na wyborców z większych ośrodków. Można więc przewidywać, że bardziej liberalny kurs rządzących w ostateczności tylko ich pogrąży.
Praktycznie od zakończenia wyborów prezydenckich pojawiają się głosy dotyczące zmiany strategii przez partię Jarosława Kaczyńskiego. Do znudzenia można przypominać w tym kontekście obszerny wpis europosła Patryka Jakiego z Solidarnej Polski. Były wiceminister sprawiedliwości zdradził w mediach społecznościowych, że w PiS jest cała grupa polityków nie chcących brać udziału w wojnie kulturowej. Polityk ekipy rządzącej wprost pisał o zwolennikach platformerskiej polityki „ciepłej wody w kranie”.
Można się domyślić, że jednym z jej głównych zwolenników jest Jarosław Gowin. Wychowanek liberalnego księdza Józefa Tischnera, wieloletni działacz Platformy Obywatelskiej i Unii Wolności, jak przystało na klasycznego „centroprawicowca” zapewne chciałby skupić się na tak zwanym wolnym rynku. Z tego powodu jego powrót do rządu Morawieckiego jest niepokojący. Gowin objął w nim bowiem tekę ministra rozwoju, pracy i technologii.
Szef „Solidarności”, Piotr Duda, trafnie zdiagnozował ten ruch jako plunięcie w twarz wyborcom PiS. Słusznie przypomniał, że partia Kaczyńskiego wygrała wybory przede wszystkim dzięki głosom pracowników, gdy tymczasem Gowin jest skrajnym liberałem. Oczywiście sam Duda nie jest bez winy, bo chyba nie zauważył wcześniej działać samego Morawieckiego, prowadzącego typowo neoliberalną politykę ściągania do naszego kraju choćby finansistów z JP Morgan.
Nominacja Gowina na pewno nie jest przypadkowa. Z obozu PiS płyną bowiem doniesienia nie tylko o chęci prowadzenia „polityki ciepłej wody w kranie”, ale też zaspokojenia oczekiwań tak zwanego „elektoratu aspirującego”. Chodzi tutaj mianowicie o wyborców z większych ośrodków, którzy myślą własnie indywidualistycznymi kategoriami i nie widzą związku między swoją sytuacją materialną a wprowadzonymi w ostatnich latach programami redystrybucyjnymi.
Oczywiście ta walka o wielkomiejskiego wyborcę jest z góry skazana na porażkę. Miasta są obecnie bastionem wrogiej, liberalnej przemiany kulturowej. Oczywiście, dalej część ich mieszkańców myśli konserwatywnymi kategoriami. Katastroficzne wizje „drugiej Irlandii” są (jeszcze) przesadzone. Problem w tym, że jest to jednocześnie elektorat słusznie popierający budowę modelu państwa dobrobytu, który zapewne będzie zawiedziony dryfem PiS w kierunku neoliberalnym.
W tym samym czasie PiS wysłał pewne sygnały do konserwatywnego elektoratu. Chodzi oczywiście o nominację na ministra edukacji narodowej Przemysława Czarnka, znanego z miłych także dla nacjonalistycznego ucha wypowiedzi o dewiantach seksualnych. Ponadto Michał Wójcik z Solidarnej Polski miałby być „ministrem do spraw światopoglądu”, choć on sam zaprzecza podobnym doniesieniom.
Po rekonstrukcji widać wyraźnie, że PiS paradoksalnie nie ma dalszego pomysłu na swoje rządy. Próbuje bowiem z jednej strony utrzymać dotychczasowy elektorat, a z drugiej pozyskać wyborców, dla których partia rządząca nawet mająca twarz Morawieckiego i Gowina jest nie do przełknięcia. Ogółem trudno w jakikolwiek sposób współczuć w tym wypadku PiS-owi, tym niemniej dryf tej partii w kierunku centrum odbije się negatywnie na nas wszystkich. Tymczasem alternatywy jak nie było, tak niestety wciąż nie ma.
M.
Zobacz również: