Rząd Wielkiej Brytanii szykuje reformę ustawodawstwa dotyczącego praw człowieka. Konserwatyści uważają, że dotychczas były one nadużywane między innymi przez przestępców chcących uchronić się przed deportacją. Poza tym Brytyjczycy zamierzają uniezależnić się od decyzji podejmowanych przez Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Ustawa o prawach człowieka została przyjęta prawie dwie dekady temu. Określa ona minimalne standardy, zgodnie z którymi ludzie powinni być traktowani przez organy publiczne. Wśród nich są prawo do rzetelnego procesu sądowego, życia i wolności od złego traktowania, a także ochrona przed dyskryminacją lub nieuczciwą ingerencją w życie prywatne i rodzinne.
Brytyjski sekretarz sprawiedliwości Dominic Raab rozpoczął tymczasem trzymiesięczne konsultacje nad projektem reformującym powyższe przepisy. Ustawa od dawna była zresztą krytykowana przez polityków rządzącej Partii Konserwatywnej. Ich zdaniem stawiała ona bowiem prymat prawa międzynarodowego nad brytyjskim.
Raab chciałby więc, żeby zmiany „zaostrzyły podział władzy”. Najwyższym organem rozstrzygającym sporne kwestie byłby więc brytyjski Sąd Najwyższy, a nie Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasbourgu. Do tego konieczne jest zreformowanie części ustawy zobowiązującej sędziów do uwzględniania zagranicznego orzecznictwa.
Zwolennicy zmian zamierzają ponadto wyeliminować dotychczasową możliwość nadużywania przepisów o ochronie praw człowieka. Pozwalały one wielu skazanym przestępcom z zagranicy uniknięcia deportacji, bo powoływali się oni na doktrynę dotyczącą prawa do nieingerencji w życie rodzinne.
Propozycje przedstawione przez gabinet Borisa Johnsona nie spodobały się lewicowo-liberalnej opozycji i organizacjom pozarządowym. Uważają one ewentualne zmiany za wyjęcie rządu spod prawa, a nawet oskarżają Torysów o „dostosowywanie się do autorytarnych reżimów na całym świecie”.
Na podstawie: bbc.com, theguardian.com.