Grupa czarnoskórych przedsiębiorców z Minneapolis znalazła się w poważnych tarapatach. Ich biznesy znajdujące się w pobliżu śmierci George’a Floyda notują duże straty, bo powołana w tym miejscu „strefa autonomiczna” stała się wylęgarnią przestępczości. Miejscowa policja na razie nie podjęła jednak działań zapewniających bezpieczeństwo.

Ruch „Black Lives Matter” niedługo po śmierci czarnoskórego przestępcy stworzył samozwańczy „Plac imienia George’a Floyda”. Został on zaakceptowany przez władze Minneapolis, które dodatkowo zablokowały teren, aby możliwe było postawienie na nim pomnika. Kolejnym elementem zmian po śmierci murzyna było zlikwidowanie miejscowego departamentu policji.

W ten sposób doprowadzono do rozwoju przestępczości w mieście, a przede wszystkim w okolicach miejsca śmierci Floyda. Od maja do grudnia ubiegłego roku na skrzyżowaniu miało miejsce dziewiętnaście strzelanin, z czego czternaście z nich w przeciągu pierwszych trzech miesięcy od feralnego wydarzenia.

Taki rozwój sytuacji stał się problemem dla czarnoskórych prowadzących biznesy w sąsiedztwie placu. Przedsiębiorcy zrzeszeni w ruchu 38th Street Black Business Collective twierdzą, że stracili blisko trzy czwarte swoich obrotów od czasu pojawienia się pomnika Floyda. Kilka sklepów w tej okolicy zostało już zresztą zamkniętych.

Biznesmeni rozpoczęli nawet zbiórkę pieniędzy w ramach inicjatywy GoFundMe, licząc na pomoc w utrzymaniu ich na powierzchni. Krytykują oni jednocześnie postępowanie samego miasta, które pozwoliło na rozwój przestępczej „strefy autonomicznej”. Minneapolis co prawda zapowiedziało niedawno zaprowadzenie porządku, ale na razie skończyło się tylko na słowach.

„Antyrasistowska” grupa nadzorująca pomnik ma odmienne zdanie na ten temat. Jej przedstawiciele twierdzą, że okolica miejsca śmierci Floyda zawsze była terenem narażonym na przestępczość. Obecnie „na swój sposób” bezpieczeństwo przebywającym w strefie osobom ma zapewniać jeden z miejscowych gangów.

Na podstawie: nypost.com, christianpost.com.

Zobacz również: