baczynski_recenzjaWśród zeszłorocznych premier produkcji nawiązujących do tematyki Powstania Warszawskiego znalazł się „Baczyński” w reżyserii debiutującego reżysera Kordiana Piwowarskiego. Długo wyczekiwana pierwsza produkcja poświęcona najsłynniejszemu poecie pokolenia Kolumbów przyciągnęła szeroką publiczność. Począwszy od nie zawsze z własnej woli idącej do kin młodzieży szkolnej, przez wielbicieli poezji, aż po pasjonatów historii II wojny światowej. I chyba wszystkich równie mocno zawiodła. „Baczyński”, reklamowany szumnie jako „wielowarstwowy film poetycko-biograficzny”, nie zasługuje właściwie na żaden z tych przymiotników. Spróbujmy przeanalizować je po kolei.

Owa „wielowarstwowość” polega w tym przypadku na przepleceniu trzech niezależnych płaszczyzn narracji. Pierwszą stanowi zapis slamu poetyckiego (czyli, dla niewtajemniczonych, amatorskiego konkursu recytatorskiego), którego uczestnicy prezentują współczesne interpretacje wierszy Baczyńskiego, kolejne dwie to czysto dokumentalny zapis wspomnień o Baczyńskim przytaczanych przez żyjących obecnie świadków historii oraz fabularyzowana inscenizacja relacjonowanych przez nich wydarzeń.

Realizacją zamierzonej „poetyckości” mają być wiersze deklamowane przez młodzież biorącą udział w slamie. Niestety, wybór utworów niewiele wykracza poza zestaw znany z licealnych podręczników i skrótowych antologii. Trudno przypuszczać, że kilka erotyków poświęconych Basi Baczyńskiej, czy wałkowany na szkolnych akademiach  wiersz „Z głową na karabinie” są w stanie choćby częściowo zadowolić miłośników bogatego, choć powstałego w krótkim czasie, dorobku poety. Co gorsza, ich prezentacja woła o pomstę do nieba. Nawet swobodny i amatorski charakter interpretacji, wynikający bezpośrednio z przyjętej formy slamu, nie może usprawiedliwiać deklamacji w stylu gorszym niż na niejednym konkursie recytatorskim dla uczniów podstawówek. Słuchając młodzieży tam występującej, można by sądzić, że seplenienie, bełkotanie czy jąkanie się stanowią współcześnie szczyt artystycznej ekspresji.

Wreszcie „biograficzność” okazuje się być pokazaniem kilku sztampowych i logicznie niepowiązanych obrazków z życia poety, takich jak jego trudne relacje z matką Żydówką, początek kariery literackiej, małżeństwo z Barbarą Drapczyńską, czy działalność w konspiracji i wreszcie śmierć w Powstaniu. Każdemu z tych wątków poświęcono ledwie po dwie, trzy sceny, i to praktycznie pozbawione dialogów, a będące niemą inscenizacją wspomnień weteranów, względnie słów wierszy płynących z offu, do tego nakręconą w bardzo irytującej pseudoartystycznej konwencji. Wobec tego trudno nawet mówić o jakiejkolwiek fabule i oceniać aktorstwo. Poza tym, zupełnie zmarnowano potencjał wynikający z udziału w filmie ludzi, którzy współtowarzyszyli Baczyńskiemu w jego wojennych przeżyciach. Ich wypowiedzi nie wnoszą wiele więcej ponad przypomnienie kilku najbardziej znanych anegdot o życiu tytułowej postaci. Pominięto zupełnie inne obszary twórczości artysty, takie jak rysunek i malarstwo.

Żeby nie poprzestać jednak na wyliczaniu wad, należy pochwalić aspekt wizualny obrazu. Biorąc pod uwagę niski koszt produkcji, efekty specjalne są zadowalające, charakteryzacja wygląda wiarygodnie, a kostiumy można określić jako estetyczne i zestawione bez zauważalnych błędów. Również utwór promujący film, „Pieśń o szczęściu”, wykonywany przez Czesława Mozila i Melę Koteluk zyskał sporą popularność, co stanowi pewien sukces niezależnie od jego obiektywnych walorów muzycznych. Niestety, tych kilka dających ocenić się pozytywnie elementów nie jest w stanie zrekompensować poczynań reżysera urągających wszelkim prawidłom sztuki filmowej.

Głównej przyczyny takiej spektakularnej klęski debiutu Piwowarskiego należy chyba upatrywać w zupełnym braku zamysłu artystycznego. Film miał być początkowo dokumentem telewizyjnym w postaci wywiadów z ostatnimi żyjącymi osobami mogącymi opowiedzieć o życiu legendarnego poety. Po otrzymaniu dofinansowania z PISF-u zdecydowano się dodać scenki fabularne, co jeszcze byłoby znośne, gdyby nie to, że zapewne aby przyciągnąć do kin młodzież szkolną, reżyser zdecydował się osadzić całość w rzekomo świeżej i atrakcyjnej dla młodego odbiorcy klamrze slamu poetyckiego. Ta część niepotrzebnie pochłania cenny czas, który można by z większym pożytkiem przeznaczyć dla świadków działalności literackiej i konspiracyjnej Baczyńskiego. Dodatkowo walor dydaktyczny mają podnieść dodane bez żadnego związku wstawki na początku i na końcu filmu. Pierwsza to bardzo patetyczne i nadzwyczaj ogólnikowe rozważania weterana AK o martyrologii Polaków podczas ciężkich lat okupacyjnej niedoli, kolejna to nagrane jakby w biegu wypowiedzi kilkorga młodych ludzi o sensie podjęcia powstańczej walki. Choć wyrażają oni w większości chęć poświęcenia życia w walce o ojczyznę, to nonszalancka forma ich deklaracji pozwala wątpić w szczerość i ugruntowanie ich poglądów, o ile w ogóle można uznać ich oświadczenia za autentyczne.

Mimo wszystko, trudno uznać, że twórcy „Baczyńskiego” ponieśli porażkę w jego realizacji, skoro produkcja ta nie nosi nawet śladu koncepcji twórczej. Jest to raczej skomponowany ad hoc galimatias, mogący zadowolić co najwyżej egzaltowane nastolatki oczarowane wdziękiem wzdychającego w przypływie poetyckiego natchnienia głównego aktora Mateusza Kościukiewicza,  czy domorosłych znawców dopatrujących się dziesiątego dna w przesadnie akcentowanym wątku żydowskiego pochodzenia artysty. Pozostali, czyli znaczna większość osób, które miały nieszczęście zmarnować 66 minut na obejrzenie tego „dzieła”, z pewnością pragną puścić je w niepamięć i nadal cierpliwie czekają na pierwszy film fabularny o najwybitniejszym polskim poecie czasu wojny.

E.