Zachowanie obozu rządzącego, lekceważącego własne obostrzenia przy okazji składania wieńców pod Grobem Nieznanego Żołnierza, z pewnością nie przysłuży się pamięci o wydarzeniach sprzed dokładnie dekady. Między innymi z tego powodu to dobry czas, aby 10 kwietnia ponownie był kojarzony przede wszystkim ze zbrodnią katyńską. Sprawa katastrofy z 10 kwietnia 2010 roku została już dostatecznie skompromitowana, służąc jedynie mobilizacji swoich fanatyków przez dwie największe siły polityczne.

Trudno nie zauważyć, że w tej chwili Polacy są zajęci nie tylko pandemią koronawirusa, ale wręcz przede wszystkim staniem w długich sklepowych kolejkach. Są one co prawda nieodłącznym elementem każdego okresu przedświątecznego, jednak z powodu nakazów i zakazów narzuconych przez rząd Mateusza Morawieckiego robienie zakupów jest teraz dużo bardziej uciążliwe. Konieczność zakładania rękawiczek ochronnych, zachowanie dwumetrowych odstępów, ograniczona liczba osób mogących przebywać w sklepie czy wydzielenie dwóch porannych godzin tylko dla osób w wieku emerytalnym  – to wszystko prowadzi do gigantycznych kolejek.

W czasie, gdy zwykli obywatele stojąc w kolejkach albo przemieszczając się do sklepów narażają się na absurdalne interwencje ze strony policji, wierchuszka Prawa i Sprawiedliwości postanowiła złożyć wieńce pod Grobem Nieznanego Żołnierza. Trudno odmówić oczywiście takiej możliwości politykom partii rządzącej, ale także rodzinom ofiar katastrofy smoleńskiej. Atakowanie Jarosława Kaczyńskiego i jego współpracowników za sam fakt upamiętnienia tej daty zalatywałby prymitywizmem Komitetu Obrony Demokracji i Obywateli RP. Problemem jest jednak niezastosowanie się polityków PiS-u i przedstawicieli rządu do ich własnych (w dużej mierze absurdalnych) restrykcji.

Klakierzy obozu rządzącego początkowo nie wiedzieli jak odpowiadać na zarzuty w tej sprawie. Po paru godzinach najwyraźniej otrzymali jednak „przekaz dnia” i ruszyli do wytężonej pracy w mediach społecznościowych. Nie tłumaczyli się jednak z ewidentnego naruszenia swoich własnych rozporządzeń, a przede wszystkim z ewidentnej arogancji. Narracja licznych internetowych trolli i dziennikarzy sympatyzujących z władzą jest zresztą wyjątkowo prymitywna. Starają się oni mianowicie odwrócić uwagę od Kaczyńskiego i jego otoczenia, kierując ją na obserwujących całe wydarzenie przedstawicieli mediów.

To zasadniczo sprawdzona i trwająca od blisko dziesięciu lat taktyka. Zamiast odnieść się do swoich własnych błędów, zarówno PiS, jak i jego przeciwnicy, starają się przerzucać odpowiedzialnością za praktycznie wszystkie wydarzenia mające miejsce w Polsce. Po blisko pięciu latach rządów PiS-u słyszymy więc w kółko odniesienia do rządów Platformy Obywatelskiej, choć za pisane na kolanie prawo albo za niekompetencje polityków obecnej władzy nie jest przecież odpowiedzialny Borys Budka albo Małgorzata Kidawa-Błońska. Przy czym oboje są oczywiście równie miernymi politykami co persony pokroju Jarosława Gowina albo Joanny Lichockiej.

Tutaj zasadza się zresztą zasadniczy problem polskiej debaty publicznej. Dużym uproszczeniem byłoby sprowadzanie początków jej prymitywizacji do wydarzeń z 2010 roku, ale to właśnie wówczas nastąpiło zradykalizowanie obu głównych stron politycznego sporu. Od tego czasu nie mamy do czynienia nawet z namiastką jakiejkolwiek cywilizowanej debaty. Zamiast niej obserwujemy festiwal okładania się maczugami, połączony z przemianą mediów w partyjne biuletyny. PiS i PO przerzucają się więc pojęciami „przemysłu pogardy” i „mowy nienawiści”, chociaż oba te środowiska polityczne w stopniu nienawiści do swojego przeciwnika znajdują się na tej samej orbicie.

Tymczasem dla naszego kraju z tego jałowego sporu właściwie nic nie wynika. Czy dziesięć lat po katastrofie nasze państwo w jakikolwiek sposób się zmieniło? Kryzys spowodowany pandemią koronawirusa pokazał jasno, że opieka zdrowotna znajduje się w coraz większej zapaści, służby nie są przygotowane na działania podczas kryzysu (pokazała to akcja „Lot do domu” i tłumy na lotniskach – zapewne wówczas doszło do dodatkowych zarażeń), zaś minister zdrowia Łukasz Szumowski sam sobie zaprzecza (miesiąc temu był przeciwnikiem noszenia maseczek jako nieskutecznej metodzie walki z rozprzestrzenianiem się wirusa).

Wiemy więc, że PiS co najwyżej przypudrował niektóre niedoskonałości państwa Platformy i Polskiego Stronnictwa Ludowego. Wciąż nie wiemy natomiast co wydarzyło się w samym Smoleńsku. A tak dokładniej nie poznaliśmy „prawdy”, o jaką rzekomo zabiegali przedstawiciele PiS na czele z Kaczyńskim i Antonim Macierewiczem. Kolejna rocznica bez dowodów na potwierdzenie mocnych tez stawianych przez osławioną komisję Macierewicza pokazuje, iż temat był instrumentalnie wykorzystywany przez obecną partię rządzącą. Znamienne zresztą, że od pewnego czasu PiS woli nie wracać do kwestii samej katastrofy, a tym bardziej do retoryki dotyczącej rzekomego zamachu. Rządzący wiedzą bowiem doskonale, że mając wszelkie instrumenty do wyjaśnienia tej sprawy nie mają nic do przekazania swoim wyznawcom.

Mamy tym samym doskonałą okazję do zakończenia tego tematu. Wojna dwóch w gruncie rzeczy podobnych do siebie ugrupowań nie doprowadziła do niczego pozytywnego, a obecna klasa polityczna bez względu na partyjne barwy pokazuje swoje odrealnienie oraz butę. Polacy nie powinni więc być już dłużej zakładnikami narracji mobilizującej fanatyków PO i PiS-u, przez którą nie przebijają się problemy życia codziennego. Sytuacja ekonomiczna po epidemii koronawirusa będzie wymagała zdecydowanych działań, nie zaś przerzucania się odpowiedzialnością za obecny stan państwa z kartonu.

M.