Amerykański wiceprezydent Mike Pence i sekretarz stanu Mike Pompeo podróżują właśnie do Turcji, aby przekonać tamtejsze władze do zawieszenia broni i tym samym przerwania trwającej od ubiegłego tygodnia operacji wojskowej w północnej Syrii. W realizacji tej misji nie pomaga im jednak ich zwierzchnik, czyli Donald Trump, który w swoich wczorajszych wypowiedziach de facto zaatakował kurdyjskich bojowników.

Już dwa dni temu Pence zapowiedział specjalną wizytę w Ankarze, w której poza nim i Pompeo uczestniczyć ma także prezydencki doradca do spraw bezpieczeństwa narodowego, Robert O’Brien. Wczoraj turecki prezydent Recep Tayyip Erdoğan zapowiedział jednak, że nie spotka się z amerykańską delegacją, lecz zmienił zdanie kilka godzin później zapewne z powodu zapowiedzi wprowadzenia amerykańskich sankcji przeciwko jego krajowi.

Erdoğan już na wstępie wykluczył jednak możliwość wstrzymania operacji „Źródło pokoju”, ponieważ jego kraj ma nie podejmować żadnych negocjacji z „ugrupowaniami terrorystycznymi”. W jego narrację wpisał się zresztą sam Trump, który swoimi wczorajszymi wypowiedziami tak naprawdę zdezawuował sens podróży Pence’a i Pompeo.

Według amerykańskiego prezydenta „Kurdowie nie są aniołami”, natomiast spora część z nich popiera skrajnie lewicową Partię Pracujących Kurdystanu (PKK), której funkcjonowanie jest zawsze uzasadnieniem wszelkich działań Turków wymierzonych w kurdyjską społeczność. Co więcej Trump dodał, że PKK jest „”większym zagrożeniem terrorystycznym (…) niż Państwo Islamskie”, zaś cała sytuacja w Syrii jest „pod kontrolą”.

Gospodarz Białego Domu nie ma przy tym wątpliwości, że Kurdowie są bezpieczni, ponieważ „Syria jest bardzo przyjazna Kurdom”, a dodatkowo „wiedzą oni jak walczyć”. Ponadto Trump pochwalił wejście rosyjskiej żandarmerii wojskowej na sporne tereny, zaś samo zaangażowanie Rosji w ten konflikt „to naprawdę jest jej sprawa”.

Na podstawie: cnn.com, foxnews.com.

Zobacz również: