Jeśli macie zamiar zapoznać się z tą publikacją (czego nie polecam) zaopatrzcie się najpierw w porządny sztormiak, a także poważnie przemyślcie zakup koła ratunkowego. Bez odpowiednich środków bezpieczeństwa od wazeliny wylewającej się ze stron tej książki można się bowiem utopić.
Książka „Prezydent. Lech Kaczyński 2005-2010” jest kontynuacją wydanej w 2013 r. pierwszej biografii zmarłej głowy państwa, która obejmowała wcześniejszy okres działalności publicznej, naukowej i rodzinnej Lecha Kaczyńskiego. Przyznam, że nie miałem okazji czytać pierwszej publikacji, która była sygnowana przez Cenckiewicza i Chmieleckiego oraz dwóch innych autorów, jednak do przedprezydenckiej działalności Kaczyńskiego raczej trudno podchodzić jednoznacznie negatywnie. Był on bowiem przede wszystkim specjalistą od prawa pracy, który w czasach komunistycznych zrobił wiele, aby edukować pracowników w zakresie przysługujących im praw. Po 1989 roku zajął się on głównie właśnie pracą akademicką, powracając do czynnej polityki w schyłkowym okresie rządów Akcji Wyborczej Solidarność, gdy właściwie nie dało się już niczego bardziej zepsuć. Objęcie prezydentury Warszawy zakończyło natomiast najgorszy okres w dziejach miasta, bowiem stolica w początkach XXI w. była synonimem korupcji, układów i podejrzanych inwestycji, których autorem był Paweł Piskorski, dawny polityk Unii Wolności i Platformy Obywatelskiej, a obecnie szef postkomunistycznego Stronnictwa Demokratycznego. Należy też przyznać, że to właśnie Kaczyński miał duży wkład w stworzenie podwalin pod obecną „modę na patriotyzm”, bo w trakcie jego prezydentury uroczystości upamiętniające Powstanie Warszawskie zyskały należną im rangę, czego przypieczętowaniem było otwarcie niezwykle popularnego do dzisiaj Muzeum Powstania Warszawskiego.
Mniej pozytywów miała jednak prezydentura całej Polski. Oczywiście, Kaczyński w jej trakcie pokazał również swoje zalety, związane nie tylko ze wspomnianym pielęgnowaniem (choć jego romantycznej wersji) patriotyzmu, ale ze spojrzeniem na sprawy gospodarcze. Założyciel PiS-u kontynuował bowiem swoje zainteresowanie sprawami pracowniczymi, o czym wspominają zresztą Cenckiewicz i Chmielecki. Kaczyński upominał się o prawa zwykłych ludzi, trzeźwo zauważając (co w Polsce nie jest oczywiste), iż nie wszyscy są przedsiębiorcami i zwykli pracownicy też powinni mieć prawo do godnych warunków życia. Stąd też prezydent mocno krytycznie patrzył na rząd Kazimierza Marcinkiewicza, który jego zdaniem proponował zbyt dużo czysto liberalnych rozwiązań. Nie przysłania to jednak faktu, iż to właśnie Kaczyński zapoczątkował tradycję rozpalania chanukowych świec w Pałacu Prezydenckim, a także zachowywał charakterystyczny dla swojego obozu brak krytycyzmu wobec współpracy ze Stanami Zjednoczonymi, co skutkowało oczywiście poszukiwaniem wspólnego języka z nic nie znaczącymi, ale proamerykańskimi „mocarstwami” w rodzaju Gruzji czy Estonii. Dodatkowo to właśnie Kaczyński miał duży wkład w wynegocjowanie Traktatu Lizbońskiego, będącego wstępem do federalizacji Unii Europejskiej. Prezydent często nie potrafił też wytrzymać krytyki ze strony mediów, chociażby wtedy, kiedy odwołał wizytę w Niemczech z powodu paszkwilu opublikowanego w mało popularnym berlińskim dzienniku. Kaczyński miał również tendencję do otaczania się osobami ze środowiska dawnej Unii Wolności, które w nieco bardziej okrojonym zakresie ma także dostęp do ucha obecnej głowy państwa, Andrzeja Dudy.
O tym nie dowiemy się jednak z tej publikacji, możemy za to docenić poczucie humoru Cenckiewicza (drugi współautor nie jest mi zbyt dobrze znany), który na tylnej okładce książki informuje, iż jest ona „rzetelna i stroniąca od hagiografii”, po czym co chwila stara się udowadniać, że Kaczyński był „mężem stanu” i „najlepszym prezydentem”. Środowisko PiS-u w idealizacji postaci nieżyjącego prezydenta ma nieco ułatwione zadanie, bowiem każdą jego krytykę łatwo zrzuca na karb „przemysłu pogardy” uprawianego przez środowiska lewicowo-liberalne. Oczywiście, trudno zaprzeczyć, iż Kaczyński często bywał celem ataku polegającego na wylewaniu mocno przechodzonych pomyj, zaś jego przeciwnicy z lewej strony chyba najwięcej uwagi poświęcali jego wzrostowi, co jest bodaj najlepszym podsumowaniem prawdziwych intencji „szermierzy tolerancji”. To jednak nie oznacza, że profesorowi prawa należy stawiać spiżowe pomniki. Z książki Cenckiewicza i Chmieleckiego możemy natomiast wysnuć wniosek, iż każda osoba krytykująca Kaczyńskiego, bądź niewłaściwie dobrana do jego grona współpracowników, była nikczemna, niekompetentna bądź miała za sobą współpracę z komunistyczną władzę. Każdy kto pamięta czasy pierwszych rządów PiS-u w latach 2005-2007 doskonale zna retorykę przywódców partii, którzy w przypadku swoich nietrafionych decyzji personalnych zawsze mówili o „podrzuconych im osobach”, które z dnia na dzień ze świetnych polityków stawali się nagle niemal analfabetami i typami spod ciemnej gwiazdy. Do udowadniania podobnych tez autorom „Prezydenta” służą zresztą tendencyjnie dobrane cytaty, pochodzące niemal w stu procentach od osób do dzisiaj stanowiących ważne osobistości w obozie PiS-u.
Trudno jednocześnie nie zacząć wierzyć w złośliwe pogłoski, które tłumaczyły powód zainteresowania Kaczyńskim przez Cenckiewicza z powodu jego chęci objęcia funkcji prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Świadczy o tym najlepiej ilość miejsca, jaką autorzy poświęcili kwestii rozwiązania Wojskowych Służb Informacyjnych. Ten fragment książki jest bowiem wyjątkowo rozbudowany, choć nazwisko samego prezydenta nie pada w tym kontekście zbyt wiele razy. Kwestia rozwiązania WSI jest natomiast ważną częścią działalności Cenckiewicza, który był przewodniczącym właśnie komisji likwidacyjnej tych służb. Nie można więc nie odnieść wrażenia, że tak rozbudowane studium naukowe tego fragmentu najnowszej historii Polski ma związek z próbą przypomnienia zasług jednego ze współautorów książki dla jednego z priorytetów pierwszego rządu PiS-u.
Jeśli zastanawialiście się więc nad napisaniem czyjejś krytycznej biografii, a nie do końca wiecie jak to zrobić, przeczytajcie „Prezydenta” Cenckiewicza i Chmieleckiego po czym zróbcie dokładnie na odwrót.