Wielka Brytania do niedawna była ziemią obiecaną dla Polaków. To najlepiej pokazuje, w jakich warunkach wielu z nich żyje w swoim własnym kraju. „Zatyrani. Reportaż o najgorzej płatnych pracach” Jamesa Bloodwortha tak naprawdę nie zachęca bowiem do wyjazdu na Wyspy. Lata thatcherystowskiego neoliberalizmu zrobiły swoje i w wielu miejscach Wielkiej Brytanii jakość miejsc pracy nie różni się znacząco od tych oferowanych przez polskich „januszy biznesu”.

Bloodworth nie ukrywa szczególnie, że ma lewicowe poglądy. Po lekturze książki nie można mieć jednak wątpliwości, iż brytyjski publicysta nie należy do głównego nurtu współczesnej lewicy, która zajmuje się właściwie wyłącznie polityką tożsamościową i tak naprawdę gardzi „plebsem” mieszkającym poza największymi ośrodkami. Autor „Zatyranych” w ich zakończeniu krytykuje zresztą nowoczesną lewicę za skupianie się na tworzeniu bardziej „reprezentatywnych” zarządów firm niż na rzeczywistej zmianie sytuacji przeciętnego pracownika.

Akcja reportażu dzieje się w kilku miastach i miasteczkach. Większość z nich stanowią miejscowości, które w ciągu ostatnich trzech dziesięcioleci uległy daleko posuniętej degradacji. Zniknęły z nich kopalnie i zakłady przemysłowe, a w ich miejsce przyszły głównie korporacje pokroju Amazona. Polski czytelnik idealizujący życie na Zachodzie może być zdziwiony, ale nawet tam amerykański koncern nie waha się przed inwigilacją pracowników i traktowaniem ich jak niewolników.

Jeszcze ciekawszym studium wydaje się być miasto Blackpool. Sytuacja zdegradowanych miast poprzemysłowych jest bowiem doskonale znana Polakom z autopsji, tymczasem bieda w Blackpool jest następstwem zmniejszonego zainteresowania ze strony turystów. Tanie loty i wakacje „all-inclusive” w najdalszych zakątkach świata spowodowały, że do miasta położonego nad Morzem Irlandzkim na wypoczynek przyjeżdża dużo mniej osób niż w przeszłości.

„Zatyrani” nie traktują jednak tylko o mniejszych miejscowościach, które często są wręcz skazane na powolne wymieranie. Jednym z miejsc zatrudnienia Bloodwortha, który podejmował tytułowe „najgorzej płatne prace”, był także londyński Uber. Autor na przykładzie swoim i innych kierowców pokazuje więc, że nawet życie zamożnej stolicy nie jest usłane różami, gdy oferuje jedynie śmieciowe zatrudnienie.

Autor nie ucieka od tematu imigracji do Wielkiej Brytanii. Co prawda z powodu swoich lewicowych przekonań jest raczej jej zwolennikiem, ale zauważa obawy przeciętnych Brytyjczyków dotyczące cudzoziemców. I trudno się im dziwić. Wielu z obcokrajowców ma problem z językiem angielskim, bez którego trudno im prawidłowo wykonywać choćby zadania z zakresu opieki nad starszymi ludźmi. Poza tym są oni często zadowoleni z dużo gorszych warunków pracy niż te akceptowane przez Brytyjczyków, co oczywiście pozwala biznesowi na utrzymywanie fatalnych warunków pracy.

Oczywiście omawianej publikacji nie można traktować jedynie jako opisu rzeczywistości Wielkiej Brytanii. W całej Europie mamy bowiem do czynienia z postępującą degradacją wielu, nawet dużych ośrodków miejskich. Lata polityki zaciskania pasa i szczucia na pracowników zrobiły swoje. Atomizacja europejskich społeczeństw i brak zainteresowania losem drugiego człowieka jest faktem, a lepsze zarobki w państwach zachodnich niż w Polsce wydają się istnieć już tylko siłą rozpędu…

M.