Niemieckie Chemnitz dalej żyje sprawą zabójstwa Niemca, który zginął z rąk imigrantów z Bliskiego Wschodu podczas imprezy towarzyszącej dniom tego miasta. Z tego powodu w sobotę odbyła się zorganizowana przez Alternatywę dla Niemiec demonstracja upamiętniająca ofiary „polityki otwartych granic” kanclerz Angeli Merkel, a próbowały ją zakłócić środowiska skrajnej lewicy tradycyjnie bredzące o odradzającym się faszyzmie.

Przypomnijmy, że do pierwszych manifestacji doszło już w poniedziałek, kiedy na ulicach Chemnitz pojawiło się kilkaset osób protestujących przeciwko przemocy ze strony obcokrajowców. Przeciwko nim protestowała grupa aktywistów skrajnej lewicy i anarchistów, co doprowadziło do niewielkich zamieszek. Wczoraj ulicami miasta przeszło z kolei kilka tysięcy osób, które podczas marszu zorganizowanego przez Alternatywę dla Niemiec (AfD) chciało upamiętnić zabitego przed tygodniem Niemca i inne ofiary imigrantów.

Do miasta zjechali również działacze skrajnej lewicy, którzy pod standardowymi dla „antyfaszystów” hasłami blokowali przemarsz demonstracji przeciwników imigracji. Z tego powodu policja postanowiła… rozwiązać demonstrację AfD, a także użyć armatek wodnych przeciwko osobom kwestionującym tę decyzję poprzez argumentację mającą niewiele wspólnego z filozofią pacyfistyczną.

Po demonstracji AfD znalazło się pod ostrzałem systemowych ugrupowań, w tym przede wszystkim rządzących chadeków i socjaldemokratów. Ich zdaniem za zamieszki w Chemnitz nie odpowiada skrajna lewica, ale właśnie narodowi konserwatyści zwracający uwagę na zbrodnie ze strony imigrantów.

Na podstawie: jungefreiheit.de, faz.de.