Wydawałoby się, że w kabarecie zwanym „antyrasizm” istnieje jednak pewna umowna granica absurdu, której nie przekracza się chociażby ze względu na groźbę narażenia na śmieszność siebie i całej tej karawany jadącej zygzakiem pod sztandarami „różnorodności”.
Tymczasem, skądinąd czarnoskóre, środowiska pozarządowe w Minnesocie uważają, że tamtejszy zespół zawodowej ligi koszykówki NBA, Minnesota Timberwolves („jedynie” 33% czarnoskórych w), jest „niewystarczająco czarny” i że jego tegoroczny skład to „krok dekady wstecz w lidze będącej forpocztą różnorodności”. Tegoroczni Timberwolves są, jak alarmują wspomniani zatroskani Afroamerykanie, „najbielszą drużyną od czasów Boston Celtics w latach 80-tych”.
Wszystko to w NBA, w której porażającą, bo aż 78-procentową większością, są… czarni. Dla pseudoideologii antyrasizmu i różnorodności nie jest to jednak żadna przeszkoda, podobnie jak całkiem naturalne w tej perspektywie są zespoły w 100% czarne, do których żadni zafrasowani antyrasiści nie zgłaszają zastrzeżeń.
„Jak to się stało, że mamy skład przypominający Lakersów z 1955 roku?” – narzeka na łamach Star Tribune niejaki Tyrone Terrell, prezes jednej z lokalnych społeczności afroamerykańskich. „Myślę, że to wszystko to strategia. Nic nie dzieje się przypadkiem” – dodaje elokwentny czarnoskóry lider.
Z kolei osobnik o bardziej biało brzmiącym nazwisku, działacz na rzecz praw człowieka Ron Edwards, odnajduje „coś niepokojącego” w sytuacji, kiedy na parkiet wychodzi tylko jeden czarnoskóry gracz – Wes Johnson. A to wszystko w „całkiem białym stanie”, dodaje zatroskany działacz, jak również stwierdza, że tegoroczny przypadek „Wilków” to „odwracanie historii”.
Zatroskania oraz przerażenia, a także płaczliwego tonu miejscowych antyrasistowskich i czarnoskórych aktywistów dziwnym trafem nie podzielają ani zarząd klubu, ani nawet jedyny czarny – za przeproszeniem – rodzynek w wyjściowym składzie, Brandon Roy: „To tylko koszykówka (…) Nigdy nie czułem się jak jedyny czarny tutaj. Grywałem w drużynach, które składały się chyba z samych czarnych gości i czuję się tak samo tutaj, grając z tymi chłopakami”. „Jedynym problemem jest muzyka, jakiej będziemy razem słuchać na siłowni” – dodaje.
Przez publikację żali „antyrasistów” Star Tribune znalazł się pod ciężkim obstrzałem własnych czytelników, spośród których wielu sugeruje, że rasistowskie jest samo w sobie stwierdzenie, że „zespół jest zbyt biały”. Niektórzy z nich wypominają finał konferencji w 2004 roku, kiedy w składzie było jedynie trzech białych graczy i nikt nie podnosił antyrasistowskiego larum z powodu dominacji czarnych w zespole.
Profil rasowy NBA drastycznie zmienił się w przeciągu ostatnich dekad – od 93% białych w 1957, do stanu obecnego – 78% czarnych. To również fakt, na który piewcy antyrasizmu, tolerancji i różnorodności są ślepi i głusi, powtarzając swoje mantry i biorąc na celownik takie wyjątki od reguły, jak zespół Wilków z Minnesoty.
Przy okazji zarzutów opublikowanych na łamach Star Tribune, okrzykniętych z miejsca „tanim szukaniem sensacji” i wyciąganiem tak zwanej „race card”, przypomina się również inne absurdy „walki o różnorodność”, jak na przykład żale członkini Izby Reprezentantów, Sheili Jackson Lee (nota bene czarnoskórej), która ubolewała nad niewłaściwym rasowo nazewnictwem huraganów, które było „niewystarczająco czarne”, „zbyt białe” i „nie odzwierciedlało różnorodności etnicznej społeczeństwa”. W ramach „odzwierciedlania różnorodności etnicznej społeczeństwa”, rezolutna Sheila Jackson Lee podała swoje propozycje imion dla huraganów: Keisha, Jamal i Deshawn”. Całkiem pewnie przypadkowo, wszystkie trzy imiona to imiona typowo afroamerykańskie, tak jakby Azjaci, czy Latynosi w USA w ogóle nie istnieli…
na podstawie: wnd.com