Trudno chyba o większą ikonę polskiej popkultury i komiksu od serii przygód Tytusa, Romka i A’Tomka. Stworzeni przez Papcia Chmiela, czyli Henryka Jerzego Chmielewskiego, bohaterowie powstali w warunkach szczytu PRL-owskiej propagandy antykomiksowej, będącej częścią nagonki na „zgniłą kulturę Zachodu”. Zeszyty z perypetiami dwóch harcerzy i nie do końca jeszcze uczłowieczonej małpy wydawane były niemal co roku, od 1957 do 2008. Pozycja, którą przyszło mi recenzować, nie jest w zasadzie częścią głównej serii przygód, lecz raczej zbiorem plansz z anegdotami z Powstania Warszawskiego przedstawionymi tak, jak wyobrażałby je sobie nasz małpi bohater, Tytus de Zoo.
„Tytus, Romek i A’Tomek jako warszawscy powstańcy 1944, z wyobraźni Papcia Chmiela narysowani” nie jest wydawnictwem nowym, gdyż wypuszczone zostało z okazji 65. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. Przyznać też muszę, że za młodu wcale nie byłem entuzjastą postaci stworzonych przez Chmielewskiego, z polskich komiksów preferując zdecydowanie „Kajka i Kokosza”, „Gucka i Rocha” czy „Hansa Klossa” („Kapitana Żbika” jakoś się ustrzegłem). „Tytus” wydawał mi się zawsze zbyt abstrakcyjny ze swoją dziwaczną estetyką, a i poczucie humoru zawarte w dymkach jakoś do mnie nie przemawiało. Jednak to właśnie przez swoją specyfikę tak dobrze nadaje się do naszego Tygodnia Powstania Warszawskiego, być może nawet lepiej niż wydawane przez Muzeum Powstania Warszawskiego antologie – 44: Antologia Komiksu i Powstanie 44 będące zbiorem zwycięskich prac konkursowych. Jak odnieść tak lekkoduszne opowiastki do realiów jednej z największych polskich hekatomb XX wieku? Czy umiejscowienie dość infantylnych przygód zmutowanego małpiszona w czasie tak potwornego konfliktu nie jest przekroczeniem pewnej granicy dobrego smaku? Nie są to wyłącznie moje zastrzeżenia, powielam właściwie słowa samego Papcia Chmiela, który zarówno przed wydaniem albumu, jak i we wstępie do niego wyraził swoje wątpliwości.
Postawa autora na pewno jest dobrze umotywowana, a i środowisko kombatanckie nie pozostaje mu obce. Sam był uczestnikiem Powstania Warszawskiego jako starszy strzelec podchorąży „Jupiter” z 7 pułku piechoty AK „Garłuch”. To właśnie jego przeżycia były kanwą niektórych plansz w albumie, pozostałe zaś pomagali tworzyć dwaj inni weterani, członek Poczty Harcerskiej Jerzy Kasprzak „Albatros” oraz kapral podchorąży Ryszard Grabowski z Harcerskiego Batalionu AK „Wigry”. Obok każdej planszy z żartobliwym rysunkiem znajduje się komentarz odautorski i to w nim doszukiwałbym się prawdziwej wartości tej pozycji. Zestawia on humor i przejaskrawienie ze smutną rzeczywistością powstańczego zrywu. Już pierwsza strona, na której bohaterowie wyjmują spod podłogi pokaźną kolekcję karabinów i pistoletów opatrzono uwagą, że faktycznie i Papcio wyjmował broń spod desek, ale był to damski rewolwer z czterema nabojami przypadający na sześciu powstańców. Przyznam tez, że uśmiechnąłem się wyjątkowo szeroko, gdy opis jednej z plansz zdradzał niemal kompletny przepis na samozapalający się koktajl mołotowa. Niektóre obrazki, ze względu na powagę sytuacji, w zasadzie nie zawierają żadnego dowcipu, jak chociażby przedstawienie sceny, gdy Kałmuk służący w oddziałach RONA okrada powstańców, w tym, jak wyjaśnia opis, siostrę samego autora.
Być może siła tego albumu tkwi właśnie w dysonansie, który wywołuje. Okrucieństwo okupantów i straceńcza walka powstańców z jednej strony, z drugiej zaś małpie wygłupy. Kolorowe obrazy i ich komentarze można swobodnie potraktować jako alegorię współczesnego dyskursu o Powstaniu Warszawskim, gdzie z jednej strony atakuje nas jego wersja „glamour” z pięknymi młodymi ludźmi, romantyzmem, wolnością i dobrą zabawą, a z drugiej wyjątkowo pesymistyczne analizy całego zrywu wydawane w opasłych tomiszczach. Oba zjawiska się wzajemnie dopełniają. „Tytus, Romek i A’Tomek jako warszawscy powstańcy 1944” jako zbiór wesołych obrazków byłby czymś dość groteskowym, a na pewno nie czerpałbym żadnej głębszej przyjemności z takiej lektury. Same zaś komentarze byłyby po prostu kolejną kolekcją powstańczych anegdot, ani mniej, ani bardziej interesujących od tych, którymi upstrzone są karty książek traktujących o tym epizodzie naszej historii. W swojej ostatecznej formie „Tytus” może wprowadzić młodszego czytelnika w temat w Powstania bez zbędnego protekcjonalnego tonu, ani też nie przedstawiając Powstania jako wesołej zabawy w wojenkę. Dowcipnie, ale prawdziwie; prosto, ale nie prymitywnie. Odbiór albumu musiał być zresztą bardzo pozytywny, gdyż pomimo zarzekania się Papcia Chmiela, że po tu opisywanym skończy karierę, stworzył jeszcze kilka osadzonych w realiach historycznych.
Być może popadłem w niniejszej recenzji w lekką egzaltację, ale podszedłem do przygód „Tytusa” z rezerwą wyniesioną jeszcze z dzieciństwa, a otrzymałem pozycję wartościową, nawet jeśli wciąż nie jest to estetyka ani humor, którymi mógłbym się zachwycać. Jeśli zdołała przekonać do siebie nawet mnie, to można ją polecić nie tylko rodzicom, którzy chętnie wprowadziliby swoje pociechy w temat, ale i dorosłym, jako ciekawostkę stworzoną przez samych uczestników powstania.
OWL