Doradca i zięć amerykańskiego prezydenta Donalda Trumpa opracował plan pokojowy mający na celu rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Jared Kushner uważa, że całą sprawę można załatwić poprzez zmiany terytorialne i przekupienie Palestyńczyków inwestycjami wartymi kilkadziesiąt miliardów dolarów. Realizacja takiego programu jedynie utrwali wieloletni konflikt, ponieważ można go rozwiązać jedynie poprzez utworzenie dwóch niepodległych państw, spełniających aspiracje narodowe Izraelczyków i Palestyńczyków.
Pierwszy zięć, Jared Kushner, tak długo zwodził obserwatorów planem rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego, że trudno przypomnieć sobie, kiedy tak naprawdę zaczął nad nim pracować. Cały ten proces wydawał się być więc obliczony na kupowanie sobie czasu. Ostatnie wybory w Izraelu, prawdopodobnie w równej mierze co wszystkie pozostałe czynniki, regulowały harmonogram doradcy amerykańskiego prezydenta. To odpowiadało zwłaszcza izraelskiemu premierowi Benjaminowi Netanjahu, który dzięki temu nie musiał przed głosowaniem odnosić się do żadnej propozycji ze strony Stanów Zjednoczonych, co mogłoby sugerować jakiekolwiek poparcie dla planu ze strony izraelskich władz.
Najbardziej rozsądną rzeczą jaką można zrobić w kwestii każdej nieogłoszonej jeszcze propozycji, to poczekać na jej przedstawienie. Dzięki temu można zająć się po prostu rzeczywistymi planami, zamiast polegać na ich fragmentach i prawdopodobieństwach opartych na doniesieniach prasowych. W tej kwestii trudno jednak zachować rozsądne stanowisko, jak zresztą w większości spraw mających ostatnio miejsce w Waszyngtonie. Amerykanie właśnie otrzymali w tej sprawie ważną lekcję, ponieważ mogli obserwować skutki zbyt wczesnego odniesienia się do fałszywych doniesień dotyczących postępowania w sprawie rosyjskiej ingerencji w amerykańskie wybory prezydenckie w 2016 roku . W przypadku Kushnera przełomowy jest fakt, iż jego propozycja rzeczywiście jest planem „pokojowym”, po wdrożeniu którego naprawdę istnieje szansa rozwiązania konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Już teraz należy więc ocenić, opierając się na fragmentarycznych doniesieniach i prawdopodobieństwach, czy rzeczywiście jest to prawdą zamiast silić się jedynie na amatorskie analizy.
Rzekomy przeciek dotyczący planu opisała jako pierwsza na początku maja izraelska gazeta „Yisrael Hayom” . Gazeta wyraźnie dawała do zrozumienia, że nie ręczy w pełni za autentyczność dokumentu, zaś kolega Kushnera z administracji Trumpa Kushnera, czyli Jason Greenblatt, wyraźnie zdystansował się od tekstu określając go mianem „niedokładnego” i „opartego na spekulacjach”. Żadna analiza nie powinna opierać się za bardzo na przeciekach, ale rzekomy plan jest bardzo bliski wcześniejszym doniesieniom oraz najbardziej prawdopodobnym propozycjom rozwiązania sprawy.
Podstawowy zarys izraelsko-palestyńskiego konfliktu, wraz ze sposobami jego rozwiązania, jest doskonale znany. Alternatywą dla propozycji Kushnera jest stworzenie dwóch oddzielnych państw, co pociągałoby za sobą konieczność utworzenia niepodległego państwa palestyńskiego o arabskim charakterze, przy jednoczesnym zdefiniowaniu Izraela jako kraju zdominowanego przez społeczność żydowską. Ponadto możliwe jest ustanowienie jednego państwa, którego obywatele mieliby równe prawa polityczne i obywatelskie. Są to jedyne dwie drogi. Wszystkie pozostałe propozycje nie rozwiążą konfliktu, lecz tylko go utrwalą i będą oznaczały ujarzmienie jednej społeczności przez drugą. Ma to swoje potwierdzenie w założeniu, iż Izrael może przyjąć dwie z trzech następujących cech, ale nie każdą z nich – tym samym nie może być jednocześnie państwem żydowskim, demokratycznym i rozciągającym się od Morza Śródziemnego aż po rzekę Jordan.
Rozwiązanie dwupaństwowe oznaczałoby natomiast spełnienie aspiracji narodowych zarówno żydowskich Izraelczyków, jak i arabskich Palestyńczyków. Byłoby także zgodne ze statutem społeczności międzynarodowej na rzecz przyszłości Palestyny, a więc powrotem do planu podziału tych terytoriów według planów Zgromadzenia Ogólnego Narodów Zjednoczonych z 1947 roku. W każdym razie biorąc pod uwagę obecną politykę Izraela nie istnieją przesłanki, aby wierzyć, że dążyłby on do równouprawnienia dla wszystkich swoich obywateli w ramach jednego państwa.
Ale sam Kushner, jak mogą sugerować jego dotychczasowe wypowiedzi, nie jest w ogóle zainteresowany rozwiązaniem dwupaństwowym. Jego propozycje najwyraźniej mają na celu utrwalenie, a nie rozwiązanie konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Podstawowym założeniem jego planu jest skłonienie Arabów z Zatoki Perskiej do zebrania wystarczających funduszy pomocowych, aby życie Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu było nieco mniej niewygodne niż ma to miejsce obecnie. Rzekomy plan opublikowany przez dziennik „Israel Hayom” przewiduje stworzenie nowego bytu zwanego „Nową Palestyną”, któremu daleko do posiadania atrybutów charakterystycznych dla niepodległego państwa. Składałby się on z odłączonych małych enklaw na terytorium kontrolowanym przez Izrael, zaś dodatkowo musiałby on nawet płacić Izraelowi za utrzymanie jedynej siły wojskowej na tym obszarze. Tym samym nastąpiłaby niewielka zmiana dotychczasowego status quo. „Nowa Palestyna” byłaby tym samym jedynie nieco zmienioną wersją nieszczęsnej Autonomii Palestyńskiej.
Podstawowe motywacje
Kierunek do jakiego zmierza plan Kushnera nie jest specjalnie zaskakujący, jeśli weźmie się pod uwagę dotychczasową politykę administracji Trumpa w sprawach dotyczących Izraela i Palestyńczyków. Polegała ona głównie na tym, aby dać rządowi Netanjahu wszystko czego się domaga, przy jednoczesnym karaniu i lekceważeniu Palestyńczyków niemal w każdy możliwy sposób. Kary ta obejmowały – jako demonstrację, że Biały Dom nie ma nawet ochoty rozmawiać z Palestyńczykami – zarówno zamknięcie konsulatu USA w Jerozolimie (który działał jako de facto amerykańska misja dyplomatyczna skierowana do Palestyńczyków), jak i palestyńskiego przedstawicielstwa dyplomatycznego w Waszyngtonie. Działania te w kontekście procesu pokojowego są łatwe do zrozumienia. Na przykład oświadczenie amerykańskiej administracji o suwerenności Izraela nad całą Jerozolimą i przeprowadzce ambasady Stanów Zjednoczonych do tego miasta, nie było zajęciem się kwestią Jerozolimy poza „stołem negocjacyjnym”. Zamiast tego Biały Dom obrócił cały stół tego sporu w jedną stronę, stawiając go tym samym poza zasięgiem drugiej strony. Mógłby on zostać oczywiście przeniesiony, lecz cały problem jeszcze bardziej się komplikuje.
Charakter przedstawionych propozycji również nie powinien dziwić z powodu głębokiego, długotrwałego i nade wszystko osobistego przywiązania Kushnera do Izraela oraz jego obecnych władz. Zięć Trumpa jeszcze jako nastolatek spał kiedyś w piwnicy, aby przebywający w jego domu Netanjahu – będący osobistym przyjacielem rodziny Kushnerów – mógł spać w jego sypialni. Wiele innych gestów wskazywało na jego powiązania z Izraelem, by wymienić w tym kontekście chociażby bezpośrednie wsparcie izraelskich osadników na terenie okupowanego Zachodniego Brzegu. Osobiste powiązania z czynnikami zagranicznymi i uzyskana w ten sposób wiedza czasami mogą być przydatne w wysiłkach dyplomatycznych, o czym świadczyć może kilka przykładów z wnętrza amerykańskiej polityki. Trudno jednak znaleźć inny przykład poza obecnym doradcą amerykańskiego prezydenta, który przy zerowym doświadczeniu w dyplomacji byłby tak mocno osadzony po jednej stronie konfliktu, a jednocześnie zajmował się rzekomym pośrednictwem na rzecz Stanów Zjednoczonych.
W rzeczywistości za planem Kushnera kryje się, wielce zresztą prawdopodobne, przekonanie, że palestyńscy przywódcy szybko odrzucą złożoną im propozycję. Dzięki temu rząd Netanjahu i administracja Trumpa będą mogli wpleść ten epizod do swojej ulubionej narracji, zgodnie z którą Palestyńczycy wciąż odrzucają oferty „pokojowe”. Sam rząd Izraela będzie mógł wówczas z pełną parą przystąpić do jeszcze większej budowy osiedli na Zachodnim Brzegu i zacieśnić swoją kontrolę nad tymi terytoriami.
Nawet jeśli – dokonując zaskakującego aktu politycznego samobójstwa – przywódcy palestyńscy podpisaliby się pod taką propozycją, w żaden sposób nie rozwiąże ona istniejącego konfliktu. Zwłaszcza z palestyńskiej pamięci nie da się bowiem wymazać zakrojonych na szeroką skalę przesiedleń, „nakby” z 1948 roku, a także okupacji ich terytoriów będącą pochodną wojny sześciodniowej z 1967 r. – podobne wydarzenia nie zostają zapomniane, co pokazały historie wielu innych konfliktów. Narodowe aspiracje nie znikną poprzez przekupienie ludzi, którzy je posiadają, zaś nawet po akceptacji takiego zakupu wciąż pozostają rany i narastają frustracje związane z podporządkowania się obcemu państwu. Nawet gdyby Zachodni Brzeg milczał przez jakiś czas, więzienie na świeżym powietrzu zwane Strefą Gazy nie pozwalałoby zapomnieć o istniejących krzywdach.
Niszczące skutki „umowy stulecia” nie ograniczają się jedynie do izraelsko-palestyńskiego konfliktu. Plan ten jednocześnie zwiększa zależność administracji Trumpa od arabskich dyktatur. Monarchie Zatoki Perskiej mają bowiem zapewnić większość pieniędzy na inwestycje dla Palestyńczyków, natomiast niedawno ujawniona wersja planu uwzględnia chociażby udział egipskiego reżimu w całym przedsięwzięciu. To właśnie on ma pozwolić na wykorzystanie do całego przedsięwzięcia gruntów znajdujących się na Półwyspie Synaj, na którym miano by umiejscowić lotnisko i strefę przemysłową dla Strefy Gazy. Zwiększona w ten sposób zależność oznacza, że Trump będzie musiał obiecać autorytarnym reżimom jeszcze więcej niż dotychczas. W przypadku Egiptu oznacza to podjęcie nierozsądnej próby uznania Bractwa Muzułmańskiego za organizację terrorystyczną. Arabii Saudyjska i Zjednoczone Emiraty Arabskie będą z kolei liczyły na dalsze poparcie dla prowadzonej przez nich katastrofalnej wojny w Jemenie, a także na zwiększenie ryzyka wybuchu wojny Stanów Zjednoczonych z Iranem.
Rozzuchwalenie izraelskiej prawicy
Jednym z głównych i jednocześnie niepożądanych przez administrację Trumpa efektów planu Kushnera może być także dalsze rozzuchwalenie izraelskiej prawicy. Amerykański prezydent poprzez swoją politykę już się zresztą do tego przyczynił, stąd może ona chociażby doprowadzić do oficjalnego włączenia części Zachodniego Brzegu w skład państwa izraelskiego, czyteż likwidacji innych dotychczasowych ustaleń dotyczących Palestyny mających głównie fikcyjny charakter. Między innymi dlatego „umowie stulecia” sprzeciwia się Robert Satloff, dyrektor wykonawczy Washington Institute, który dostrzega groźbę aneksji palestyńskich terytoriów przez Izrael. Spowodowałoby to bowiem mobilizację międzynarodowej dyplomacji przeciwko działaniom Izraela, spadek amerykańskiego poparcia społecznego dla Izraela, a także wiele innych konsekwencji łatwych do wykorzystania przez niektóre arabskie reżimy.
Doszłyby do tego zapewne polityczne spory pomiędzy Netanjahu a członkami jego prawicowej koalicji, którzy są jeszcze bardziej radykalni od niego. Jak trafnie zauważa Satloff, „sprytny i niechętny ryzyku Netanjahu najprawdopodobniej wolałby znaleźć nowy sposób na utrzymanie dotychczasowego status quo, w którym Izrael dalej posiada kontrolę nad całym Zachodnim Brzegiem i wspiera wiele już istniejących osiedli izraelskich, jednocześnie nie dopuszczając do i tak mało prawdopodobnego rozwiązania dyplomatycznego pomiędzy Izraelem a Autonomią Palestyńską”.
Właśnie takie podejście mogło być przyczyną niedawnego przecieku do mediów. Wspomniana już gazeta „Ysrael Hayom” jest bowiem bezpłatnie dystrybuowana i kontrolowana przez amerykańsko-żydowskiego miliardera Sheldona Adelsona. To właśnie on dokonał jej zakupu, aby za jej pośrednictwem wspierać swojego przyjaciela Netanjahu, stąd dziennik jest powszechnie uważany za organ medialny lidera Likudu. Najprawdopodobniej zarys „umowy stulecia” został opublikowany za zgodą izraelskiego premiera i przy jego aktywnym zaangażowaniu. Możliwe więc, że zgodnie z kalkulacją Netanjahu ujawnienie projektu Kushnera oznaczać będzie przesunięcie formalnej publikacji jego całości. Dzięki temu izraelski rząd będzie wciąż kontynuował fikcję ustaleń międzynarodowych na temat Palestyny, aby w tym czasie umacniać swoją kontrolę nad okupowanymi terytoriami.
Wiadomo na pewno, że kontynuowanie obowiązywania dotychczasowego status quo oznacza ciągłe prześladowania, kłótnie i rozlew krwi. Jest to jednoznaczne z utrwalaniem całego konfliktu, a nie z jego rozwiązaniem. Z pewnością nie jest to najlepsza dostępna alternatywa, ale lepsza pojawi się jedynie jeśli Izrael wprost zmierzy się z tym problemem i wybierze demokratyczny sposób zakończenia sporu. Do tego czasu Netanjahu będzie jednak dalej prowadził wojnę przeciwko Palestyńczykom.
Paul R. Pillar
Tłumaczenie tekstu, który ukazał się na łamach amerykańskiego periodyku „The National Interest”.