Departament Obrony USA potwierdził oficjalnie pojawiające się doniesienia, według których Tureckie Siły Zbrojne ostrzelały wczoraj pozycje zajmowane przez amerykańskich żołnierzy wciąż przebywających w północnej Syrii. Turecki resort obrony odrzucił pojawiające się oskarżenia, choć zdaniem Amerykanów doskonale wiedział o obecności ich wojskowych w okolicy miasta Kobane.
Tureckie Siły Zbrojne (TSK) wraz z dżihadystami z Syryjskiej Armii Narodowej (SNA) już od trzech dni prowadzą ofensywę wojskową w północno-wschodniej części Syryjskiej Republiki Arabskiej, kontrolowanej obecnie przez samozwańczą Demokratyczną Federację Północnej Syrii. Zdaniem Organizacji Narodów Zjednoczonych w wyniku działań militarnych ze swoich domów uciekło już 100 tys. mieszkańców tych rejonów.
Wczoraj artyleria TSK miała dokonać ostrzału okolic miasta Kobane, czyli miejscowości znajdującej się w bezpośrednim sąsiedztwie syryjsko-tureckiej granicy. Departament Obrony USA poinformował, że wybuchy pocisków miały miejsce kilkaset metrów od bazy wojskowej zajmowanej przez amerykańskich żołnierzy, przy czym żaden z nich nie ucierpiał w tym ataku. W związku z tym wydarzeniem Amerykanie zażądali od Turków, aby „unikali działań, które mogłyby pociągnąć za sobą natychmiastową reakcję w ramach samoobrony”.
Jednocześnie przedstawiciele amerykańskiej administracji podkreślili, że turecka armia doskonale wiedziała o pozycjach zajmowanych przez amerykańskich żołnierzy, ponieważ została o tym poinformowana jako sojusznik w NATO. Turcy zaprzeczają jednak, aby była to forma ataku na amerykańską bazę – ich zdaniem z okolicznych wzgórz Kurdowie prowadzili ostrzał posterunku w pobliżu tureckiego miasta Suruc.
Na podstawie: reuters.com, dailysabah.com.