Przez ostatnich kilka lat powtarzano jak mantrę, że Polska jest potęgą w branży transportowej. Obecny kryzys obnażył jednak prawdziwą kondycję tego sektora, który był w stanie realizować dużą ilość przewozów właściwie tylko z powodu niskich marż i tym samym cen konkurencyjnych wobec podmiotów z Europy Zachodniej. Zdecydowana większość firm transportowych to małe przedsiębiorstwa, nie potrafiące powiększyć swojego kapitału oraz rezerw.

Przez wiele miesięcy polskie władze lobbowały przeciwko dyrektywie Unii Europejskiej o pracownikach delegowanych. Miała ona bowiem uderzać głównie w polską branżę transportową. Podkreślano, że konieczność dostosowania się do przepisów dotyczących pensji minimalnej i praw socjalnych kierowców spowoduje, iż przedstawiciele tej branży przestaną być konkurencyjni na rynku europejskim. Tymczasem ilość kursów obsługiwanych przez polskie przedsiębiorstwa rosła niezwykle dynamicznie.

Kryzys spowodowany koronawirusem obnażył jednak prawdziwy obraz polskiej branży transportowej. Zamknięcie granic i spowolnienie gospodarcze musiało oczywiście odbić się na kondycji tego sektora. Z tego powodu obecnie jest więcej kierowców chcących jeździć niż samych transportów do przewożenia. Polskie firmy oferują więc obecnie 250 złotych za dzień pracy, stąd wiele osób pracujących w tej branży postanowiło skorzystać z ogłoszeń niemieckich pracodawców, którzy są skłonni płacić po 450 złotych netto. W niektórych przedsiębiorstwach oferowana stawka to nawet 200 złotych na dzień.

Ogółem szacuje się, że w polskiej branży transportowej działa 125 tys. firm, w których pracuje blisko 700 tys. osób. Problem w tym, że 90 proc. z nich to małe przedsiębiorstwa. Dodatkowo część z nich działa dzięki autom wziętym w leasing, dlatego są one z tego tytułu zadłużone łącznie na 17 mld złotych. Tym samym zdecydowana większość z nich nie posiada możliwości zwiększania swojego kapitału, nie mówiąc już o rezerwach finansowych na wypadek nawet przejściowego kryzysu.

Maciej Wroński, prezes organizacji przewoźników Transport i Logistyka Polska, dosadnie komentuje obecną sytuację. „Nie jesteśmy potęgą. Irytuje mnie powtarzanie tego w kółko. To, że wykonujemy dużo przewozów, ma małe znaczenie w sytuacji, kiedy nasze marże są na poziomie znacznie niższym niż w Europie Zachodniej” – mówi on w rozmowie z portalem Money.pl. Właśnie dzięki temu polskie firmy mogą konkurować cenowo na rynkach Europy Zachodniej, ale nawet przy dużych przychodach nie są w stanie stworzyć rzeczywiście silnych podmiotów gospodarczych.

Rzemiosło polegające na tym, że mam 3 tiry i zarządzam ich pracą jak w w latach 90., przechodzi do historii. Wygrywają skomputeryzowane procesy, platformy cyfrowe i podmioty zarządzające setkami pojazdów„- twierdzi Wroński. Portal Money.pl przedstawia nawet przykład takiej firmy. Adar postawił właśnie na rozwój technologii informacyjnych, dlatego też stał się organizacją zarządzającą flotą blisko pół tysiąca ciężarówek.

Na podstawie: money.pl.