Przyspieszone wybory parlamentarne w Serbii, które odbyły się w marcu, obalają mit tego kraju jako wzorcowego państwa nacjonalistycznego. Wszystkie główne siły polityczne kraju, na czele ze zwycięzcą wyborów czyli Serbską Partią Postępowa, opowiadają się za jak najszybszą integracją z Unią Europejską. Nacjonaliści z Serbskiej Partii Radykalnej, po rozłamie w której powstali „postępowcy”, po raz drugi znaleźli się poza parlamentem.
W wyborach 16 marca zwyciężyła wspomniana, centroprawicowa Serbska Partia Postępowa (Srpska napredna stranka), która wraz z koalicyjnymi mniejszymi ugrupowaniami (co ciekawe, głównie socjaldemokratycznymi), zdobyła 48,35% głosów, uzyskując samodzielną większość w Zgromadzeniu Narodowym. Drugi wynik stał się udziałem bloku złożonego z Serbskiej Partii Socjalistycznej (Socijalistička partija Srbije) i mniejszych stronnictw. SPS czyli partia nieżyjącego, słynnego prezydenta Slobodana Miloševića, była w poprzedniej kadencji koalicjantem SNS, oskarżanym o niestabilne zachowanie wewnątrz rządu. Poza tym w parlamencie znalazły się Partia Demokratyczna (Demokratska stranka) oraz Nowa Partia Demokratyczna (Nova demokratska stranka) – obie partie o profilu zdecydowanie lewicowym i pro-unijnym.
Wybory po dwóch latach
Wybory w Serbii przeprowadzono niecałe dwa lata po poprzedniej elekcji, mającej miejsce w maju 2012 roku. Koalicję rządową utworzyły wówczas SNS i SPS, a na jej czele stanął socjalista Ivica Dačić. Przez dwa lata koalicja centroprawicy i socjalistów, podjęła przede wszystkim walkę z korupcją, będącą największym problemem Serbii. Rozwiązywanie tego problemu przynosiło wzrost poparcia dla SNS, natomiast oznaczało kłopoty SPS, bowiem część działaczy tej partii była oskarżana o dokonywanie przestępstw tego typu. Na korzyść centroprawicy przemawiały również zagraniczne inwestycje, a także wzrost PKB, który w ubiegłym roku wyniósł 2,4%. Przedterminowe wybory były więc przede wszystkim korzystne dla „postępowców”, cieszących się rekordowym poparciem, przekraczającym ponad 40%. Jeszcze większym zaufaniem cieszył się lider partii oraz wicepremier, Aleksandar Vučić, któremu ufało nawet 70% Serbów. Poparcie dla SNS mogło jednak spaść, w związku z koniecznością przeprowadzenia reform strukturalnych, pozwalających na wejście Serbii do Unii Europejskiej. Sporym problemem dla „postępowców” był również premier Dačić, którego partia nie zgadzała się na liberalne rozwiązania gospodarcze, a także jest w pewnych kwestiach sceptyczna jeśli chodzi o przystąpienie do UE. W tej sytuacji wywodzący się z SNS prezydent Serbii, Tomislav Nikolić, rozpisał przedterminowe wybory.
Kurs na Brukselę
Decyzja serbskiej głowy państwa, została ogłoszona tuż po rozpoczęciu negocjacji akcesyjnych z Unią Europejską. Politycznie gierki jako uzasadnienie przyspieszonych wyborów, na pewno nie byłyby dobrze odebrane, dlatego głównym argumentem była konieczność uzyskania silnego mandatu do negocjacji, przez jedną z sił parlamentarnych. SNS i nowy premier, wspomniany już Vucić, traktują wejście do UE jako swój priorytet, akceptowany także przez zdecydowaną większość społeczeństwa. Na rzecz pieniędzy z Brukseli zmiękczono już stanowisko w sprawie niepodległości Kosowa, Serbia wydała Trybunałowi Karnemu w Hadze większość swoich bohaterów z czasów wojny w byłej Jugosławii, a prezydent Nikolić przeprosił za wydarzenia w bośniackiej Srebrenicy. Rząd centroprawicy jest również przygotowany na spełnienie innych zaleceń unijnych biurokratów. Usprawnienie działania sądów i zwiększenie ich niezawisłości czy walka z przestępczością narkotykową i korupcją, są oczywiście wymogami Brukseli, których spełnienie odbije się pozytywnie na życiu Serbów, o ile Unia nie przymknie na nie oka. Gorzej brzmi już zapowiedź konieczności prywatyzacji państwowych przedsiębiorstw lub zamknięcia tych nierentownych. W przypadku większości państw naszego regionu oznaczało to splądrowanie rynku przez zagraniczne koncerny i utratę niezależności gospodarczej. Trudno jednak liczyć, aby o podobnych argumentach usłyszało serbskie społeczeństwo, mamione wizją dobrodziejstw płynących rzekomo strumieniem z Brukseli.
Klęska nacjonalistów
Eurosceptyczna retoryka nie wypłynie na szersze wody, ponieważ w parlamencie po raz kolejny nie zasiądą nacjonaliści. Serbska Partia Radykalna (Srpska radikalna stranka) wraz z mniejszymi grupami, otrzymała zaledwie 2% poparcia i znalazła się pod progiem wyborczym, podobnie jak przed dwoma laty. Partia więzionego w Hadze, Vojislava Šešelja, nie miała dostępu do mediów, lub była przez nie atakowana, a na dodatek jej topniejące szeregi z pewnością nie były przygotowane na prowadzenie tak szybkiej kampanii wyborczej. Nacjonaliści znaleźli się na równi pochyłej w 2008 roku, gdy w partii rozłamu dokonał obecny prezydent Nikolić. SRS i grupę która utworzyła SNS, podzielił właśnie stosunek do UE. Jak podkreślali w 2008 roku założyciele SNS, ważniejszym od „nacjonalizmu przeszłości”, jest wzrost gospodarczy i zmniejszenie bezrobocia (wynoszącego obecnie 27%), w czym zdaniem centroprawicowców ma pomóc właśnie akcesja do UE. Przypadek SNS nie jest odosobniony na Bałkanach – podobną przemianę przeszła Chorwacka Wspólnota Demokratyczna (Hrvatska demokratska zajednica). Po śmierci jej legendarnego przywódcy, Frano Tudmana, HDZ z nacjonalistów przemieniło się w prounijnych chadeków, będących obecnie w jednej europartii z Platformą Obywatelską, Polskim Stronnictwem Ludowym czy węgierskim Fideszem.
Upadek nacjonalistycznego mitu?
Szerokie poparcie Serbów dla członkostwa w Unii Europejskiej, malejące zainteresowanie sprawą Kosowa, czy oddanie parlamentu w ręce sił centroprawicowych i lewicowych, burzy mit Serbii jako wzorcowego państwa nacjonalistycznego. Pozostaje nadzieja, że serbski ruch narodowy jednak odrodzi się podczas kampanii na rzecz nieuniknionego referendum w sprawie przystąpienia do UE, a jeszcze aktywniejsze w krzewieniu patriotyzmu będą liczne serbskie grupy kibicowskie.
MM