„Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC” zdecydowanie należy do publikacji, z którymi warto się zapoznać. Jarosław Kaczyński jest bowiem nie tylko politykiem mającym obecnie w swoich rękach pełnię władzy, ale także uczestnikiem wielu ważnych wydarzeń składających się na historię III Rzeczpospolitej. A kształtu współczesnej sceny politycznej nie da się zrozumieć bez zapoznania się z wydarzeniami z ostatniego dziesięciolecia ubiegłego wieku.
W lipcu na naszym portalu opublikowaliśmy recenzję książki Sławomira Cenckiewicza i Adama Chmieleckiego „Prezydent. Lech Kaczyński 2005-2010”, która pod względem czysto technicznym była pracą naukową, lecz w rzeczywistości czysto propagandową. Obaj autorzy przedstawili Lecha Kaczyńskiego jako osobę właściwie nieomylną, która nie popełniała żadnych błędów, a jeśli takie się zdarzały, to były one wynikiem działań „podrzuconych” mu nikczemnych pracowników jego kancelarii. Jeśli tak wyglądała konstrukcja książki napisanej przez osoby postronne, można było mieć obawy, jak będą wyglądały osobiste wspomnienia Jarosława Kaczyńskiego. Nie wnikam, czy Jarosław Kaczyński napisał tę książkę, czy też ktoś po prostu spisywał jego wspomnienia, tym niemniej „Porozumienie przeciw monowładzy. Z dziejów PC” znacząco różni się od publikacji Cenckiewicza i Chmieleckiego. Oczywiście cała historia czasów PRL-u i Porozumienia Centrum opisana jest subiektywnie, jednak daleko jej do megalomanii i przypisywania sobie nieomylności. Bracia Kaczyńscy owszem biorą udział w demonstracjach z lat sześćdziesiątych, ale nie prowadzą przysłowiowego ludu na barykady, lecz podczas rozbijania manifestacji przez milicję starają się uciekać. Obecny prezes PiS działa w Komitecie Obrony Robotników i „Solidarności”, trudno jednak doszukać się w książce opisów mrożących krew w żyłach ucieczek przed represjami władzy. Kaczyński nie wstydzi się przyznawać, iż znajdował się często w nie najlepszej sytuacji finansowej i musiał używać swoich znajomości do znalezienia sobie zajęcia, aby ostatecznie wylądować w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego jako zwykły bibliotekarz.
Podobnie jest z dziejami pierwszej partii Kaczyńskiego, choć niemal każdy słyszał o tym, iż lubi się on otaczać tzw. „zakonem PC” złożonym z najbardziej oddanych mu działaczy jeszcze z czasów egzystencji Porozumienia. Były premier przyznaje, że jego partia nie od początku miała profesjonalny charakter (to jednak cecha całego ówczesnego obozu postsolidarnościowego) i na początku w wielu miejscach wstępowały do niej podejrzane osoby, w tym choćby były sekretarz komitetu wojewódzkiego PZPR w Słupsku. Nie była ona też środowiskiem jednolitym, bowiem sama nazwa wskazuje na to, iż jej celem była integracja grup politycznych o różnych poglądach, stąd nie przeszła chociażby proponowana na jednym ze zjazdów nazwa „Chrześcijańsko-Demokratyczne Porozumienie Centrum”. Kaczyński w kilku miejscach książki wspomina zresztą o frakcjach liberałów oraz koncesjonowanych katolików (czyli byłych działaczy Stowarzyszenia PAX Bolesława Piaseckiego), które znajdowały się w ugrupowaniu właściwie do końca jego realnej egzystencji. Swoją drogą szkoda, iż założyciel PC kilkukrotnie odnosi się do dość błahych spraw, ale nie znajduje miejsca na wspomnienie o odnotowanym przez wielu badaczy współczesnych dziejów politycznych Polski udziale Kongresu Liberalno-Demokratycznego w federacyjnym PC. Tym niemniej Kaczyński krytykuje swoją partię również za poziom części jej kadr i niewielką chęć do ich kształcenia, co obecnemu szefowi PiS zalecali działacze zachodnioeuropejskiej chadecji. Zresztą ogółem nie ucieka on od krytyki swoich własnych poczynań. Chodzi nie tylko o postawienie na Lecha Wałęsę czy niektóre osoby, lecz także m.in. o jego wypowiedzi na temat Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, brak zainteresowania współpracą z Radiem Maryja i kilka innych posunięć związanych z PC. Kaczyński nie stara się jednak lukrować rzeczywistości, stąd w książce trudno odnaleźć patos zawierający się w sformułowaniu „poświęciłem całe życie dla Polski”, ponieważ były premier pisze wprost o różnych czysto taktycznych zagrywkach politycznych, obawach związanych z sytuacją materialną po wypadnięciu z parlamentu, czy też zakładaniu tytułów prasowych mających wspierać jego ówczesne ugrupowanie. Jednocześnie szef PiS pisze oczywiście o próbach rozbijania Porozumienia, ale wpisuje je w cały kontekst słynnej akcji inwigilacji prawicy (pisząc chociażby o prowokacjach wobec partii Janusza Korwin-Mikkego czy ZChN), wspominając jednocześnie o istnieniu jego osoby w medialnym obiegu już po nieprzekroczeniu progu wyborczego przez PC w wyborach z 1993 r. Czuć oczywiście spory sentyment do tych czasów, bowiem Kaczyński interesował się przetrwaniem partii już po rezygnacji z przewodniczenia jej w 1999 r. (większość działaczy PC weszła wówczas do współtworzącego AWS Porozumienia Polskich Chrześcijańskich Demokratów), a zakładając komitety PiS-u w 2001 r. również z bólem serca miał rozstawać się z szyldem swojej pierwszej partii.
Innym ciekawym elementem wspomnień Kaczyńskiego jest jego stosunek do obecnych przeciwników politycznych, którzy onegdaj byli jednak jego dobrymi znajomymi i współpracowali z nim, co jest wręcz niewyobrażalne patrząc na ich obecny stosunek do szefa PiS. Najbardziej jaskrawym przykładem jest tutaj Stefan Niesiołowski, o którym szef PiS pisze jako o dobrym kompanie podczas podróży związanych z jedną z inicjatyw integracyjnych mocno rozbitej po 1993 r. prawicy. Mocno wątpliwe, aby Niesiołowski potrafił w podobny sposób przedstawić Kaczyńskiego w swoich wspomnieniach, choć tymczasem szef PiS nie wzbrania się przed podszczypywaniem niektórych ówczesnych posunięć Ryszarda Czarneckiego, obecnego europosła PiS-u i jednej z głównych medialnych twarzy tej partii. Wyważona jest również krytyka Lecha Wałęsy. Kaczyński nie odcina się wcale od faktu, iż wspierał Wałęsę w wyborach prezydenckich w 1990 r. i następnie pracował w jego kancelarii, ponieważ nie było wówczas lepszego kandydata. Co więcej, szef PiS uznając już od dłuższego czasu Wałęsę za szkodnika głosował na niego w wyborach z 1995 r., widząc konieczność powstrzymania za wszelką cenę Aleksandra Kwaśniewskiego. Krytyka byłego prezydenta więc oczywiście jest, ale bardzo wyważona, chyba nawet wręcz za bardzo – Kaczyński chwali Wałęsę jeszcze za jego udział w strajkach z 1988 r. i nie wspomina o zarzutach o agenturalną przeszłość. Przyznaje się też do bezpodstawnego oskarżenia Mieczysława Wachowskiego, czyli „kapciowego Wałęsy”, o jego uczestnictwo w kursie szkoleniowym Służby Bezpieczeństwa w latach siedemdziesiątych. Były premier nie boi się też pisać rzeczy dość niepopularnych wśród swojego elektoratu, a przecież to on będzie głównym odbiorcą jego wspomnień. Kaczyński chwali chociażby opozycyjną działalność Adama Michnika i Jacka Kuronia, nie podejrzewając ich o z gruntu złe intencje i po prostu krytykując ich późniejsze poglądy. Prezes PiS nie dokonuje też hagiografii rządu Jana Olszewskiego, ponieważ nie sprowadza jego upadku jedynie do kwestii wykonania przez ten gabinet uchwały lustracyjnej. Kreśli on jego historię w dużo szerszym kontekście związanym chociażby z niechęcią Olszewskiego do zawarcia koalicji z Unią Demokratyczną i ogólnie nie najlepszym stylem rządzenia przez swojego ówczesnego partyjnego kolegę. W kwestii UD Kaczyński nie zajmuje zresztą radykalnego stanowiska cechującego jego zwolenników, bowiem nie ukrywa, iż już po obaleniu Olszewskiego nie wykluczał współtworzenia koalicji z partią Tadeusza Mazowieckiego. Kontakt z Mazowieckim miał być zresztą nawiązany także przed wyborami prezydenckimi w 1995 r. w celu wysondowania możliwości wystawienia kandydata centroprawicy i UD, który miałby rywalizować z Wałęsa i Kwaśniewskim, jednak projekt ten upadł już po pierwszym spotkaniu. Z pewnością jednak gotowość Kaczyńskiego do rozmów z UD nie spodoba się jego twardym zwolennikom, choć zapewne i tak się od niego nie odwrócą. Dużo ciepłych słów z kart książki może pod swoim adresem wyczytać Ludwik Dorn, onegdaj znany jako „trzeci z bliźniaków”, który od dłuższego czasu jest jednym z głównych krytyków pomysłodawcy „dobrej zmiany”. Między wierszami można jednak wyczytać, iż Dorn jest nieco podszczypywany w tym sensie, iż Kaczyński promował go w PC mimo niechęci sporej części działaczy, natomiast teraz niedoszły poseł Platformy Obywatelskiej nieładnie się odwdzięcza.
Wspomnienia szefa PiS nie są jednak pozbawione wad i w pewnych miejscach wymagałyby większych wyjaśnień, którymi Kaczyński najwyraźniej nie był jednak zainteresowany. Nie ma chociażby zbyt wiele o udziale jego brata w rozmowach w Magdalence i przy Okrągłym Stole, choć postać nieżyjącego prezydenta jest przywoływana w książce wielokrotnie. Autor „Porozumienia przeciw monowładzy” niechętnie wspomina też o sprawach długów PC i oskarżeniach o udział tej partii w aferach, tłumacząc się z tych kwestii wyjątkowo skąpo. Można to jednak nieco zrozumieć. Tematy te były wałkowane tysiące razy, a należy powątpiewać, żeby sądy znajdujące się przez lata w gestii przeciwników środowiska Kaczyńskiego, nie skorzystały z okazji wykazania prawdziwych naruszeń prawa. O niektórych postaciach ze swojego ówczesnego kręgu Kaczyński wspomina jednak wiele razy, tak jak w przypadku Macieja Zalewskiego, ale nie rozwija kwestii jego udziału w słynnej aferze Art-B, kiedy Zalewski ostrzegł Bogusława Bagsika i Andrzeja Gąsiorowskiego przed grożącym im zatrzymaniem. Nieco kłócą się ze sobą wspomnienia dotyczące innej sprawy związanej z Zalewskim, a więc kwestii powołania spółki Telegraf, mającej w zamierzeniach wydawać tygodnik o tym samym tytule. Kaczyński wspomina wpierw, iż pomysł ten wydał mu się rozsądny i złożył podpisy pod dwoma aktami notarialnymi, zaś kilka stron dalej pisze, iż jego podpis został sfałszowany. Jeszcze mniej, bo prawie w ogóle, pisze były premier o sprawie FOZZ. Niespecjalnie chwali się też „Tygodnikiem Solidarność. Z książki dowiemy się, iż Kaczyński był oczywiście jego redaktorem naczelnym (mówi o tym zresztą tytuł jednego z rozdziałów) i gazeta pod jego kierownictwem straciła część czytelników, jednak ogółem można dojść do wniosku, iż szefowanie gazecie sprzedającej się w wysokości 200 tys. egzemplarzy jest niewiele znaczącym epizodem. Autor nie poświęca zbyt wiele innemu projektowi medialnemu, a więc „Expressowi Wieczornemu”, który jego partia otrzymała – mówiąc wprost – w ramach uwłaszczania się ugrupowań postsolidarnościowych na państwowym majątku. Szef PiS wspomina jedynie, iż jego środowisko otrzymało ten dziennik po propozycjach Mazowieckiego „my bierzemy <<Życie Warszawy>> wy dostajecie <<Express Wieczorny>>”, a po jego przejęciu spora część redakcja zasadniczo ukradła gazetę i stworzyła istniejący do dzisiaj „Super Express”. Najbardziej prawdopodobne jest więc, że Kaczyński w obu przypadkach niezbyt dobrze pilnował interesu i z tego powodu nie rozwija obu wątków. Z drugiej jednak strony w ostatnim rozdziale książki jej autor przyznaje, iż z powodu finansowych niepowodzeń trzeba było zamknąć dziennik „Nowy Świat” oraz zredukować działalność tygodnika „Nowe Państwo”.
Publikację czyta się naprawdę dobrze i czasem można wręcz zapomnieć, że jest przede wszystkim subiektywnym podsumowaniem części politycznego życia czynnego przecież lidera największego obecnie ugrupowania w Polsce. Kaczyński poza sprawami związanymi ze swoją działalnością stara się opisywać zabawne historie związane z kulisami polityki, co na pewno jest ciekawym przerywnikiem podczas lektury właściwej treści książki. Dla osób chcących poznać kształtowanie się III Rzeczpospolitej to lektura wręcz obowiązkowa, chyba nawet bardziej wartościowa niż poświęconej tej tematyce czysto faktograficzne publikacje naukowe.
M.