Jestem nacjonalistą. Kocham podróże. Interesują mnie inne kultury. W tym momencie osoba niepotrafiąca swoim umysłem wyjść poza stereotypy prawdopodobnie stwierdziłaby, że kłamię albo szybka zamknęłaby przeglądarkę, aby więcej nie mącić sobie w głowie. Dodajmy do tego, że nacjonaliści różnych krajów potrafią jeszcze współpracować na różnych polach; wymieniać poglądy, organizować wspólne konferencje czy uczestniczyć w rocznicowych wydarzeniach nieodbywających się w ich własnej ojczyźnie.
Tego już za wiele dla przeciętnego zjadacza chleba, toteż, w takich dramatycznych momentach, internet zalewają mało śmieszne żarty o międzynarodówce nacjonalistycznej i różnych innych tym podobnych tworach. Wracając na ziemię. Mógłbym tłumaczyć po raz kolejny, że to międzynarodowe organizacje i globalne lobby niszczą nasze kraje, stąd współpraca nacjonalistów w walce o zachowanie własnej tożsamości. Zamiast tego skupie się jednak na czymś innym – na podróżach.
W swoim, co prawda, krótkim życiu miałem niezwykłą przyjemność postawić stopę na trzech kontynentach, posmakować kuchni z różnych stron świata i poznać zwyczaje, o których wcześniej mogłem jedynie poczytać w internecie. Każda podróż pozostawiła we mnie wartościowe wspomnienia, każde zobaczone miejsce, od Paryża po góry północnej Afryki, nauczyło mnie szacunku dla dorobku ludzi przysłowiowej reszty świata. To właśnie poznanie tej bardzo niewielkiej, cząstki świata uświadomiło mi, że to własna kultura jest prawdziwym bogactwem narodów. Kultura, która ginie. Rozpływa się pod presją zachodnich antywartości i multikulturalizmu.
Zwiedzając te bardziej dziewicze części świata napawał mnie niezwykły smutek i świadomość, że być może świat jaki jeszcze, gdzieniegdzie, przystało mi oglądać zmieni się. Kolorowe bazary zastąpione zostaną szyldami amerykańskiej korporacji fast-food, a miasta, te żywe wizytówki historii, „wzbogacone” zostaną bilbordami z obłudnymi mordami demokratycznych polityków. Być może tamtejsza młodzież opuści swoje rodzinne strony i tradycyjne zawody, by w Europie wybrać dla siebie alternatywę; między spędzaniem życia na zasiłku a pracą za marny grosz; między ucieczką w zachodni konsumpcjonizm a zasileniem szeregów islamskich fundamentalistów.
Politycy naiwnie twierdzą, że emigracja rozwiązuje problemy demograficzne, wzbogaca lokalny folklor a jej korzyści są nieporównywalnie większe do zagrożeń jakie ze sobą niesie. Tymczasem płonące samochody w Sztokholmie, który dzięki przybyszom stał się europejską stolicą gwałtów, wzbogaciły co najwyżej odsetek CO2 w atmosferze. W związku z tym i setką innych przykładów, bzdury głoszone przez europejską scenę polityczną należy odłożyć między resztę bajek, którymi mydlą oczy potencjalnym wyborcom. Prawda jest taka, że drenaż ludności pogłębia tylko post-kolonialną rolę wyzyskiwanych na tym polu krajów, do których zalicza się Polska, jednocześnie pozornie tylko rozwiązując problem demografii i sprowadzając kłopoty z mniejszościami etnicznymi i przestępczością.
Niech pamiętają o tym niespokojne dusze, które ciekawość nosi po świecie, żeby nie okazało się, że pamiątką z kolejnej podróży stanie się puszka Coca-Coli. To własna tożsamość jest tym, co wyróżnia nas od innych, tym, co czyni nas oryginalnymi i tym, co sprawia, że ostatecznie zawsze jest do czego wracać. Folk against the system!
Leon Zawada
NSA Warszawa