Stało się. Nie żyje Andrzej Wajda, znany reżyser i jeden z czołowych „autorytetów moralnych” polskich środowisk liberalnych. Człowiek, który przez swoich zwolenników będzie wspominany jako zdobywca Oscara, natomiast przez przeciwników jako osoba z najbardziej zszokowaną miną podczas przegranego wieczoru wyborczego Bronisława Komorowskiego. „Mistrz” Wajda był jednak przede wszystkim koniunkturalistą, który zawsze potrafił dostosować się do panujących trendów bądź po prostu oczekiwań władzy.
Andrzej Wajda urodził się w 1926 roku w Suwałkach i trudno odmówić patriotycznych zasług jego rodzinie. Ojciec „Mistrza”, Jakub Wajda, jeszcze jako nastolatek wstąpił do Legionów Polskich i kontynuował później karierę w wojsku, stąd w 1940 r. padł ofiarą zbrodni katyńskiej. Między innymi z tego powodu Wajda nakręcił w 2007 roku film „Katyń”, dość toporny, ale należy pamiętać, iż od czasu upadku komunizmu była to jedna z pierwszych produkcji dotyczących polskich historii, która nie polegała na „rozliczeniu Polaków z przeszłością”. Po wybuchu II wojny światowej Wajda uczestniczył w tajnych kompletach, a w końcu przystąpił do Armii Krajowej i musiał ukrywać się w Krakowie po tym, jak znane mu osoby z podziemia zostały aresztowane przez Gestapo. Po wojnie Wajda trafił do aresztu Urzędu Bezpieczeństwa, ale wydostał się z niego dzięki koneksjom swojego stryja. To doświadczenie chyba nauczyło Wajdę, iż w nowej rzeczywistości nie warto występować przeciwko władzy. Stąd w latach pięćdziesiątych brał już udział w tworzeniu socrealistycznych produkcji propagandowych, takich jak choćby „Trzy opowieści” w reżyserii Czesława Petelskiego (jednego z najbardziej zasłużonych działaczy komunistycznych rzuconych na odcinek kultury). W 1954 r. Wajda już sam wyreżyserował film „Pokolenie”, opowiadający o losach młodych aktywistów Gwardii Ludowej i Związku Walki Młodych, a film po latach krytykował nawet sam Adam Michnik. Redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” pisał, iż produkcja przedstawiała żołnierzy AK jako kolaborantów Gestapo i komunistów jako jedynych sprawiedliwych, pisarz Marek Hłasko również zwracał uwagę na fałszowanie historii w filmie Wajdy.
Kolejne filmy Wajdy również noszą piętno oczekiwań władzy. „Kanał” przyniósł reżyserowi międzynarodową sławę, jednak film ten był krytykowany m.in. przez samego Władysława Bartoszewskiego. „Profesor” uważał bowiem, że odbiorcy tego filmu zamiast metafizycznych rozważań oczekiwali prawdy historycznej, tymczasem główni bohaterowie zostali przedstawieni jako niedojdy, zaś jakiegokolwiek związku z rzeczywistością nie miała scena zastrzelenia sierżanta. Dwa lata później (w 1958 roku) na ekranach kin pojawił się „Popiół i diament” ze Zbyszkiem Cybulskim w roli głównej. Opowiadał on o losach żołnierza antyniemieckiej konspiracji, który już po wojnie otrzymuje rozkaz zabicia lokalnego sekretarza Polskiej Partii Robotniczej, po czym zaczyna mieć wątpliwości co do sensu dalszego kontynuowania walki. Obraz wzbudził różne komentarze, część krytyków uważa go za krytykę polskiego podziemia, natomiast ówcześni komuniści zastanawiali się, czy film nie wzbudza zbyt dużej sympatii wobec postaci granej przez Cybulskiego. Wajdzie najwyraźniej spodobała się tematyka „polskiej historii”, stąd już rok później uraczył widzów swoim kolejnym filmem. „Lotna” w swoim przesłaniu powielała nawet nie tyle klisze propagandy komunistycznej, co niemieckiej, ponieważ krytykując etos polskiego oręża późniejszy zdobywca Oscara przedstawił samobójczą szarżę polskiej kawalerii z szablami na czołgi. Warto przy tym wspomnieć, że autorem scenariusza do tego filmu był Wojciech Żukrkowski, wieloletni działacz PZPR-u, który w 1981 r. jednoznacznie poparł wprowadzenie „Stanu wojennego” przez Wojciecha Jaruzelskiego. Trzeba jednak oddać „mistrzowi”, że po latach przyznawał się do nakręcenia wyjątkowo nieudanej produkcji, choć Wajda ma raczej na myśli wszystkie czynniki poza faktem, iż stworzył on dzieło propagandowe i po raz kolejny niemające zbyt wiele wspólnego z historyczną rzeczywistością.
Twórczość Wajdy z tamtego okresu wiele lat później oceniał prozaik i publicysta Jerzy Narbutt, który w artykule „Bajdy pana Wajdy” piętnował jego kpiny wymierzone zazwyczaj właśnie w polskość, nie mówiąc już o powtarzaniu propagandy Goebbelsa we wspomnianej scenie z „Lotnej”. Narbutt krytykował jednak również późniejsze dokonania „mistrza”, który chociażby w ekranizacji „Popiołów” Stefana Żeromskiego pokusił się o dodanie do filmu zakończenia nie znajdującego się na kartach powieści, nie mówiąc już o powieleniu przez Wajdę nieprawdziwej historii o rzezi dokonanej przez Polaków na mieszkańcach San Domingo. Koniunkturalizm Wajdy nie przeszkadzał mu jednak w wydawaniu wybitnych wręcz owoców jego twórczości, a jednym z nich jest z pewnością film „Ziemia obiecana” z 1974 roku, uważany przez wielu za najlepszy film w historii polskiego kina. W adaptacji powieści Władysława Reymonta „mistrz” przedstawił genialnie obraz XIX-wiecznej Łodzi i zachłanności pierwszych przemysłowych kapitalistów, nie liczących się z ludzkim życiem ani żadnymi wyższymi wartościami. Co ciekawe, najbardziej negatywnie Wajda przedstawił w swoim filmie Żydów, co zdaniem odtwórców głównych ról w „Ziemi Obiecanej”, a więc Daniela Olbrychskiego i Wojciecha Pszoniaka, miało spowodować, iż reżyser przez tak długi czas nie otrzymywał Oscara za swoją twórczość. Czy powstanie „Ziemi obiecanej” akurat niedługo po wydarzeniach z marca 1968 roku i jeszcze w trakcie oczyszczania PRL-u z „syjonistów” było przypadkowe, czy też wpisywało się w koniunkturalizm Wajdy? Niech każdy sam odpowie sobie na to pytanie…
Kiedy system zaczął się powoli chwiać, zmiany nastąpiły również w twórczości Wajdy. W 1977 roku swoją premierę miał film „Człowiek z marmuru”, który przez liberalne media jest koronnym dowodem na to, iż „mistrz” był opozycjonistą jeszcze przed wybuchem festiwalu pierwszej „Solidarności”. Warto jednak pamiętać, że obraz był rozliczeniem z latami pięćdziesiątymi, czyli okresem „błędów i wypaczeń”, którego krytyka nie była już wówczas negatywnie oceniana przez władze, zaś Wajda jeździł ze swoim filmem nie tylko do państw zachodnich, lecz również do Związku Radzieckiego. Później „mistrz” dołączył do szerokiego grona twórców, którzy wraz z powstaniem „Solidarności” nawrócili się na opozycję demokratyczną, choć przez wiele lat żyli dostatnio na garnuszku władzy i starali się spełniać jej zachcianki. Wajda nakręcił więc „Człowieka z żelaza”, będącego kontynuacją „Człowieka z marmuru” przeplatanego bieżącymi wątkami. Ten film ustawił już pozycję Wajdy jako jednej z najważniejszych postaci antykomunistycznej opozycji, choć z dokumentów sporządzonych na podstawie relacji innego znanego reżysera, Kazimierza Kutza, wynika że Wajda całkiem nieźle urządził się zagranicą i dzięki relacjom z „Solidarnością” uzyskał on nagrodę festiwalu filmowego w Cannes. Jednocześnie Kutz miał informować w 1982 roku, iż Wajda widząc, że „już nic nie wydusi” ze swoich związków z „Solidarnością”, odpiął noszoną wcześniej ostentacyjnie plakietkę związku zawodowego i „zachowuje się tak, jakby tego faktu nie było”.
Po upadku komunizmu Wajda mógł już tylko odcinać swoje kupony jako ulubieniec liberalnych salonów, stąd też jego filmy były głośne bardziej z powodu poruszanej tematyki, niż też ich rzeczywistych walorów artystycznych, czego chyba najbardziej dobitnym przykładem była zupełnie beznadziejna adaptacja „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza. „Mistrz” przejawiał swój koniunkturalizm przede wszystkim w udzielanych wywiadach prasowych i w politycznych wyborach, jednak emanował nim również za pośrednictwem swojego podstawowego zajęcia. Kiedy bowiem rozpoczynało się swoiste odrodzenie patriotyzmu, na ekrany kin wszedł kolejny film Wajdy, „Katyń”. Zastanawiające jest tak późne zajęcie się tym tematem przez reżysera, który w zbrodni katyńskiej stracił własnego ojca, stąd oskarżenia o wpisywanie się po raz kolejny w panujące trendy raczej dziwić nie powinny. Wajda zwieńczył swoją karierę koniunkturalisty dramatycznie słabym „Wałęsą. Człowiekiem z nadziei”, który wpisywał się w roztaczanie auty świętości wokół Lecha Wałęsy przez rządzącą wówczas Platformę Obywatelską pod przywództwem Donalda Tuska. Abstrahując od samej oceny postaci Wałęsy, film był po prostu beznadziejnie zrobiony i zaliczał się do grona tych produkcji w historii polskiego kina, które wywołują przysłowiowego „raka mózgu” raczej nieuleczalnego przez onkologów.
Andrzej Wajda doczeka się zapewne już niedługo pomników i ulic swojego imienia, nie mówiąc już o tym, że liberalne media czyniąc z niego już nieżyjący autorytet będą przytaczać jego słowa na temat przeciwników politycznych z prawej strony. Pewne jest jedno – Wajda z pewnością sam w sobie jest pomnikiem koniunkturalizmu.
M.