Berlin: Angela Merkel podczas pierwszej sesji parlamentarnej za swojej trzeciej kadencji jako kanclerz Niemiec, domagała się „więcej Europy w Europie”, jako lekarstwa na obecne bolączki Europy – innymi słowy Unii Europejskiej, z którą politycy zachodu od dawna propagandowo utożsamiają Europę.
Merkel nie ukrywała jednak, jaki jest prawdziwy cel zwiększania zawartości Europy w Europie: „Niemcy będą silne tylko wtedy, kiedy Europa będzie silna” – przekonywała. Kanclerz Niemiec domaga się między innymi centralnego zarządzania budżetami i polityką gospodarczą krajów Unii.
Przeciwnicy centralistycznych wymysłów Merkel i jej popleczników wytykają jej, iż takie pomysły mają więcej wspólnego z kontrolą niż z solidarnością i wspólną walką z „kryzysem”, który od dawna jest pretekstem do „zacieśniania” więzów pomiędzy krajami Europy, czyli de facto unifikacji i centralizacji.
Merkel opowiada się również za systemem „umów wiążących” pomiędzy rządami państw UE a Komisją Europejską, który miałby de facto sterować odgórnie gospodarkami narodowymi. W zamian Berlin miałby wspomagać finansowo kraje Unii, które znalazły się „pod kreską”, w domyśle Hiszpanię, Grecję, etc.
„Każdy, kto chce więcej Europy, musi zaakceptować fakt, że pewne odpowiedzialności zostaną zrelokowane” – tak kanclerz Merkel w eufemistyczny sposób wyraziła swoje pragnienie scentralizowania Europy i odebrania rządom narodowym prawa do decydowania o gospodarczej przyszłości swoich krajów.
Tego typu pomysły są jednak wodą na młyn stronnictw eurosceptycznych, czy jak wolą je nazywać euroentuzjaści, „antyeuropejskich populistów”. Wskazuje się między innymi na kontestację pomysłów Merkel i innych centralistów na bogatej północy, która obawia się o przyszłość euro oraz o własne finanse, które mogą zostać przejedzone przez skutki „kryzysu” na południu. Z kolei dotknięte „kryzysem” południe często widzi winę w oddawaniu Niemcom jednej z wiodących ról w Unii.
na podstawie: wsj.com