komunizm kapitalizmMija już 20 lat, gdy systemowe władze „polskie” podległe protekcji czujnych ponadnarodowych tworów (wiadomego pochodzenia) musiały dokonać modyfikacji w wyniku nieudanego eksperymentu reformy poprzedniego ustroju. Wiele prawdy jest w stwierdzeniu, które utrwaliło mi się w mym umyśle, iż liberał to starszy brat bolszewika. Pokrewieństwo jest oczywiste, chociażby w założeniu, że destruktywne zmiany są motorem rozwoju, jak również w tym, iż generalnie nie widzą przyszłości, konkretyzacji – brak modelu ładu społecznego. Nieprzypadkowo więc wielu dygnitarzy, kluczowych dla PRL postaci płynnie przeszło „reformę”, co przejawia się w wyrugowaniu ze swego słownictwa haseł o gospodarce centralnie planowanej na rzecz modelu wolnorynkowego a także zamianie frazesów o wymowie “socjalistycznej” na liberalne. Efekt jest klarowny, dokonanie tychże pożądanych w społeczeństwie, aczkolwiek fikcyjnych zmian nadal zezwala im na dzierżenie steru władzy.

W przeciętnym obywatelu także dokonała się zmiana. Sojusznikiem tego stanu była przede wszystkim gruntowna przebudowa modelu gospodarczego. Koniec z kolektywistycznym spojrzeniem na takie zagadnienia jak chociażby praca, które to próbowano bezskutecznie utrwalić w człowieku przez dziesięciolecia. Pomiotom nie udało się wykreować Polaka z mentalnością „homo sovieticus”, więc podjęto decyzję o budowie innej skrajności – hedonisty, konsumpcjonisty, materialisty, egoisty. Tym razem trudno mówić o niepowodzeniu eksperymentu, skoro nawet psychologowie mówią o daleko posuniętej wśród Europejczyków kulturze indywidualizmu. Powyższe przejawy transformacji trafiły więc na podatny grunt kreując jednocześnie nowy model mentalności Polaka, a wszystko to paradoksalnie by pod sztandarem rzekomej wolności jeszcze w większym stopniu go zniewolić i od systemu uzależnić. Z nieukrywanym smutkiem muszę jednocześnie stwierdzić, że owe symptomy widać także i wśród nas i to głównie na tych jednostkach pragnę skoncentrować swój wywód.

KONSUMPCJONIZM

Obecnie konsumpcja przejęła wiele funkcji kultury, które trwale do niej należały. Tradycja, obyczaje, moralność to dziś integralna część konsumpcji. To ona kreuje tożsamość jednostki, jej ulokowanie w systemie stratyfikacji społecznej. Na fundamencie tego, co jesz, jaką garderobę preferujesz ludzie prymitywną drogą dedukcji wnioskują o tym, kim niby jesteś. W tym kontekście aż banalny jest kolejny wniosek, że relacje międzyludzkie uległy reifikacji (urzeczowieniu). Nieograniczony dostęp do pewnych dóbr jest na tyle istotny dla systemowego motłochu, że gdyby dziś im go odebrać, straciliby nie tylko mniemanie o tym, kim właściwie są, lecz wysnuje dalej idący wniosek, iż rewolucja byłaby gwarantowana. Systemowy motłoch nie wierzy, że system za pośrednictwem konsumpcji go kontroluje. Tym bardziej nie dają wiary temu osoby, które przeżyły model gospodarki opierający się na redystrybucji dóbr (naturalnie tylko dla uprzywilejowanych) i dla nich możliwość nabycia określonej rzeczy to dziś wolność. George Rizer wybitny socjolog Uniwersytetu Maryland, autor książek jak „Globalizacja niczego” czy też „Macdonaldyzacja społeczeństwa” ukuł definicję konsumpcji najbardziej adekwatną do czasów współczesnych i warto, by każdy członek identyfikujący się z hasłem WP ją sobie zakodował. Mianowicie jest to wyłącznie narzędzie kontroli i represji, które umożliwia pewnym grupom pomnażać swe profity przy jednoczesnym urzeczowieniu stosunków międzyludzkich. Efekt? W skrócie: kto wykazuje nieposłuszeństwo wobec założeń systemu jest całkowicie wyautowany bowiem jest pozbawiony możliwości zdobycia określonej pracy, udziału w konsumpcji, wobec tego przez systemowy motłoch zwany społeczeństwem odbierany jest za dość osobliwego człowieka, który nie jest nawet w stanie określić swej tożsamości.

Konsumpcjonizm jest wszechobecny i ogarnia wszystkie kręgi społeczeństwa. W tym kontekście żałosne jest to, że „nacjonalistyczna ekstrema” zamiast od takich nawyków się odcinać często nieudolnie stara się ulokować jak najwyżej w systemie stratyfikacji społecznej konsumując ponad swe zdolności materialne. Tym bardziej przygnębiający jest fakt, że o ile tacy pseudodziałacze skłonni są nabywać rzeczy będące przedmiotem kultu w społeczeństwie, to o wiele trudniej nakłonić je do zainwestowania nawet skromnych kwot pieniężnych i energii w Ruch. Nie lubię rejestrować kto jakie sumy i w jakim celu przeznacza, lecz dla czytelniejszego zobrazowania o co mi chodzi przytoczę pojęcie niejako powiązane z tym zagadnieniem – dylematu dóbr publicznych i “racjonalności instrumentalnej” autorstwa Maxa Webera. W tym kontekście dylemat dóbr publicznych brzmi następująco: mamy korzyści, gdy każdy z nas będzie przyczyniał się do rozwoju Ruchu (materialnie, poprzez aktywizm, samorozwój) lecz gdy jednostka zrezygnuje z tego wkładu jest jak najbardziej możliwe, iż Ruch i tak osiągnie swe cele. Niemniej jednak problem pojawia się, gdy pomyślą tak wszyscy członkowie, a odnoszę wrażenie, że problem dotyczy 90% „aktywistów”, o czym świadczy mierna kondycja naszej Idei. Nie może być jednak inaczej, skoro zamiast wkładu w rozwój intelektualny, fizyczny, „aktywiści nacjonalistycznej ekstremy” niczym młodzież MTV idą tropem marnotrawstwa swych pieniędzy i energii na bezwartościowe rzeczy jak np. 10 par skarpet Everlasta wprost z UK, aukcjami na allegro czy bezproduktywne spotkania w ramach „relaksu”. „Racjonalność instrumentalna” wg. Webera – to niezdolność do podjęcia wszelkich kosztów związanych z naszą działalnością, owa postawa nakazuje powstrzymanie się od partycypowania w projektach Ruchu na rzecz wyczekiwania. Jest ona o tyle powszechna w naszym środowisku, gdyż ryzyko jest wszechobecne, tak samo trzeba włożyć niebagatelne nakłady czasu i energii, a także inne wydatne koszty, związane z uczestnictwem w Ruchu. Stąd wynika bierność i brak podejmowanych akcji i inicjatyw, bowiem każdy wychodzi z założenia: „-a dlaczego to ja mam ponosić koszty z tym związane? Niech zrobi to XYZ.” Problem opiera się na tym, że nasze cele wówczas nigdy nie zostaną zrealizowane, co negatywnie odbije się także i na jednostkach nie podejmujących żadnej formy aktywizmu. Być może dla pewnych osób generalnie nie jest to dylematem… Kim my ostatecznie jesteśmy? Pokoleniem Bravo masowo zanurzonym w konsumpcjoniźmie i bierności, czy też radykałami będącymi w opozycji do obyczajów dzisiejszego systemu? Niech każdy odpowie sobie sam, po której stronie woli stać.

Kolejne porównanie, które mi się mimowolnie nasunęło. Konieczność ubrania się stanowi potrzebę naturalną, ale już marka jaką na siebie nakładamy jak również i pożądanie określonej stanowi potrzebę kulturową, co charakteryzuje w jak znacznym stopniu konsumpcja przejęła funkcję kultury. Natomiast to, że ktoś wychodzi z założenia, iż dane produkty podniosą jego wartość w społeczeństwie i obsesyjnie ich pożąda jest najbardziej widocznym przejawem płynięcia zgodnie z nurtem systemowego motłochu. Jeśli ktoś symuluje snoba i znaczną część swego budżetu przeznacza wyłącznie w celu konsumpcyjnym przy jednoczesnym stałym uzasadnianiu braku samorozwoju i partycypowania w składkach etc. właśnie brakiem pieniędzy niech poważnie zastanowi się nad swoją postawą, w jakim celu tu jest. Niech zada sobie pytanie, co jest walką i priorytetem: poświęcenie dla Idei, czy szafa zapchana ponad stan rzeczami, których i tak się nie nosi? Działająca na fundamencie oporu bez przywódcy rosyjska organizacja “Nacionalyj Stroj” (tłumacząc na język polski: “Formacja Narodowa”) wygenerowała posegregowane numerycznie zasady, które warto zacytować: “51. Nie trwońcie pieniędzy, wykorzystujcie je dla naszej sprawy”. Jakie może być ich racjonalne wykorzystanie ujawniają inne punkty: “17. Wspierajcie finansowo wydawnictwo naszych gazet i książek” lub “57. Kupujcie możliwie jak najwięcej dobrej literatury”.

Niestety, ale wyraz tego konsumpcyjnego obłąkania jest zauważalny i w naszym Ruchu. Wstyd mi za to, lecz fakt jest taki, że owe osoby im bardziej od obyczajów systemowego motłochu się odcinają tym bardziej w nie brną. Nieprzypadkowo wiele osób w swej strukturze wartości ponad działanie przekłada nabycie określonego t-shirta. Jest to o wiele prostsze, aniżeli udowodnienie na ulicy, intelektualnie jakie poglądy reprezentują. Do jednego i drugiego niezbędne są ćwiczenia, odpowiednio: ciała i umysłu. Najłatwiej tożsamość wykreować więc przez jakże pusty zabieg założenia danej koszulki, co ma być klarownym sygnałem: „-Patrzcie! Jestem groźnym skinhedziorem!”. Nieważne, że umysł jest wolny od „zbędnego balastu” (w mniemaniu tejże jednostki) ideologicznych rozważań, a bywa i tak, że za parę lat będzie ona w Idei już nieobecna. Dla wielu najistotniejsze jest to, że powyższa osoba jest konkretnym radykałem, przecież koszulka nie kłamie! Przez czas swej domniemanej działalności będzie w stanie jednak naszą sprawę w dość silnym stopniu skompromitować bowiem z reguły jest tak, że ideologię, pod którą wyłącznie się podpięła nieudolnie będzie starała się uargumentować, co przy wąskich horyzontach umysłowych stanowić będzie jedynie kolejną dyskredytację. Oczywiście na konto całego naszego środowiska, gdyż przeciętny człowiek ma tendencję do generalizowania i nie zada sobie trudu, by oddzielić idiotę od człowieka względnie oczytanego. Mam swój apel wobec takich person brzmiący następująco: jeśli masz się ograniczyć zaledwie do zewnętrznego afiszowania się ideologią z minimalną symulacją aktywizmu, daruj sobie. Jeśli dany ciuch to przejaw Twej tożsamości i nawet w nim śpisz, co odbija się na tym, że wizualnie prezentuje się swobodnie mówiąc nieschludnie, także sobie daruj. Jeśli jesteś aktywistą dla znajomych (nawet z różnych części naszego kraju) nie będzie stanowić problemu, by Cię rozpoznać, a utrudnisz sprawę identyfikacji tym, którzy są powołani do tego, by naszą działalność uniemożliwić (vide: różnego pokroju specsłużby).

Jest jednak także i pozytywny aspekt związany z dystrybucją koszulek, bluz i tego typu gadżetów dla naszego środowiska. Opiera się on w znacznej mierze na koncepcji utylitarnej, mianowicie dochód ze sprzedaży pewnej serii produktów niejednokrotnie przekazany jest na szczytne cele – Braci represjonowanych przez system, rozwój sceny propagandowej i wiele innych ważnych inicjatyw. Przynosi to korzyść wielu stronom. Nabywcy – dane dobro materialne już jest dla niego nawet optycznie atrakcyjne, potrzebującym – dochód ze sprzedaży jest szczególnie istotny dla nich, inaczej bez tego wsparcia finansowego wiele projektów pozostałoby wyłącznie w sferze planów, zaś sytuacja wielu aktywistów byłaby dramatycznie ciężka. Nie jest przypadkiem, że wydatna część funduszy przeznaczonych na powyższe inicjatywy pochodzi właśnie z tego typu transakcji kupna i sprzedaży, a nie z płynącej z wewnątrz potrzeby altruizmu. W tym przypadku można także poddać krytyce takiego krótkotrwałego „działacza”, iż pragnie polansować się w określonym ciuchu, niemniej jednak istotny jest inny fakt – wydane przez niego pieniądze zostaną spożytkowane bez względu na to, czy pozostanie on w Ruchu bezproduktywnie dwa tygodnie, miesiąc czy też rok. W tym tkwi naczelny praktycyzm tego projektu.

HEDONIZM POŁĄCZONY Z EGOIZMEM

W tym fragmencie w znacznym stopniu pragnąłbym się skoncentrować tylko na naszym środowisku. Jak już wspominałem społeczeństwa europejskie charakteryzują się szeroko zakrojoną kulturą indywidualizmu co faktycznie implikuje rywalizacją, niezdolnością do kolektywnego działania i myślenia w kategoriach korzyści grupowych. Będąc nawet w jakiś strukturach jednostki wielokrotnie nie są zdolne do altriuzmu, bezinteresownego zaangażowania się w dany projekt. Współczesne społeczeństwa ogarnięte są także brakiem zachowań prospołecznych swych obywateli, zaś jeśli nawet one występują jednostka ma z reguły w nich ukryty cel (korzyści materialne, podwyższenie swej pozycji społecznej lub pozytywna projekcja swego wizerunku). Działalność nacjonalistyczna zazwyczaj opiera się na ofiarności. konsumpcjonizmCzasem niesie za sobą negatywne konsekwencje ze strony „polskich” władz. Wstępujący w krąg nacjonalistów może jako pewnik przyjąć, iż jego działalność nie zostanie w jakikolwiek sposób nagrodzona. Dla szeroko rozumianej sprawy będzie jednakże zmuszony zainwestować znaczne nakłady finansowe, poświęcić wiele wolnego czasu, okupi ten okres nadwyrężonymi nerwami, straconym zdrowiem, w skrajnych przypadkach nawet długookresowym zmarnowanym czasem w życiu. Niejednokrotnie jego entuzjazm nie będzie się spotykał z aprobatą, a wręcz odwrotnie z niezrozumieniem i blokowaniem jego inicjatyw. Nakłanianie do wyrzeczeń i poświęceń, rezygnacji z danej materii, podparte racjonalną argumentacją mogą być odczytywane jako zagrożenie dla wielu wygodnych jednostek. W górnolotnych wywodach nieudolnie będą się starały uzasadnić swą bezczynność koniecznością “tkwienia w podziemiu” bowiem rzekomo ich działalność stanowi zagrożenie dla systemu, toteż należy wyczekiwać odpowiedniego czasu na potencjalne wyjście z niego. Dla systemu niezwykle wygodne jest, gdy jednostki mieniące się ekstremistami egzystują w hermetycznych koncertach a w weekendy zamiast aktywizmu preferują okupowanie barów z rytualnym upijaniem się alkoholem. Być może to lubowanie się w zajmowaniu ważnych przyczółków strategicznych jakimi są puby wynika ze znajomości historii. Wszakże mam świadomość czym był „Pucz piwny” i jak znaczną rolę odegrał w staraniach pewnego pana z wąsem (bezrefleksyjnie wielbionego przez liczne środowiska) o władzę. W związku z tym absolutnie nie podejrzewam tychże jednostek o bierność połączoną z utopią własnych przekonań, a paradoksalnie nawet o wierność w pewnych schematach działalności i chwalebną chęć rekonstrukcji wydarzeń historycznych. Jakże niezłomnym trzeba być, by cyklicznie co weekend spotykać się w gronie myślących identycznie znajomych w oczekiwaniu na ten upragniony moment? Wypite w znacznych ilościach piwo zapewne ma za zadanie rekompensować wewnętrzny ból, wynikający z tego, iż upragniony przewrót dziś nie nastąpił. Gdy okoliczności będą sprzyjające, tego pokroju aktywiści ze znacznym poparciem i zrozumieniem społecznym wyjdą na ulicę i dokonają kopii wydarzeń z Monachium. Zastanawia mnie jedynie ilu będzie w stanie w ogóle wyjść z pubów o własnych siłach?

Nieco bardziej poważnie. W moim odczuciu hedonizm będący jednym z fundamentów mentalnościowych systemu przejawia w Ruchu się wieloaspektowo. Przede wszystkim w braku zdolności do poświęceń i wyrzeczeń. Nieprzypadkowo najtrudniej aktywistom zrezygnować z tego, co ma za zadanie jeszcze bardziej zdegenerować ich zdrowie – wszelkiego rodzaju używek.

Docelowym modelem działacza nie jest przecież klasztorny mnich asceta, lecz szanujący samego siebie aktywista. Płaszczyzna zaufania do słabej jednostki, która nie jest w stanie zrezygnować z tego, co dewastuje jej organizm jest zdecydowanie mała. Swoim postępowaniem udowadnia ona, że nie ma silnej woli ewentualnie kiepską motywację i potęguje się podejrzenie, że nie tylko w tej dziedzinie wykaże się mizernym stopniem poświęcenia. A już najbardziej żałosne są wywody oparte na lichej sile argumentów, jakoby alkohol i papierosy, przesiadywanie w pubach miały na celu oderwanie się od szarej systemowej rzeczywistości. Takim środkiem jej odreagowania powinien być aktywizm, lecz niektóre zniewolone umysły nigdy tego nie zrozumieją.

Na tym polu zastanawiające jest to, że poniektóre persony są w wydatnym stopniu zaangażowane w inicjatywy nacjonalistyczne, ponosząc niejednokrotnie znaczną cenę, inne zaś ograniczają się do roli statystów i biernych pionków czasem przypisujących sobie zasługi, które z reguły nie są osiągnięte nawet minimalnym nakładem ich sił. Inne zaś starają się coś dzięki niemu zyskać. Każdy ruch, bez względu na swą polityczną wymowę, obejmuje rekrutacją pierwotną. Na tym etapie przyłączają się do niego osoby najbardziej świadome swych poglądów, zwerbowane tu z pobudek ideologicznych. Są wysoko zaangażowane w jego projekty, gotowe do wyrzeczeń, ryzyka jak również ponoszenia kosztów działalności w imię wyższej sprawy, którą ruch realizuje. Nie trzeba długiego czasu, by ci ludzie potwierdzili swą przydatność i autentyczną wiarę, w to co reprezentują. Przeanalizuj to, kto w Twym lokalnym środowisku ma umysł pełen nowych inicjatyw, obsesyjnie myśli o ich realizacji, a na rzecz Ruchu poświęca wszystko. Krótki monitoring danej zbiorowości powinien już pozwolić na udzielenie odpowiedzi na powyższe pytanie. Oprócz tego istnieją także statyści, pogrążeni w bierności i z braku wiary niezdolni do działania. Swą wiarę są zdolni manifestować wyłącznie za pośrednictwem zewnętrznych atrybutów, którego spektrum jest dość szerokie i nie mam zamiaru podejmować kolejnego wątku. Grunt, że realizują powszechny w systemowym motłochu hedonizm, lecz w naszych strukturach przybiera on inną formę. Cele są te same: ma być przyjemnie, miło i bez wyrzeczeń. Postawa tych osób to nic innego jak próżniactwo społeczne. W naszej zbiorowości poszukują tego, czego nie znalazły nigdzie indziej. Ruch dostarcza im opcji kontaktów społecznych, odzyskania poczucia wspólnoty i sensu życia. Stąd odnoszę wrażenie, iż nasza Idea gromadzi często jednostki aspołeczne, które nie skazały się dobrowolnie na ostracyzm, lecz to społeczeństwo je wykluczyło i usilnie starają się one znaleźć akceptację w strukturach nacjonalistycznych. Członkostwo oparte na takiej podstawie ma inny charakter niżeli zaangażowanie ideologiczne. Pod symulacją aktywizmu takie osoby wykorzystują Idee głównie do spotkań natury towarzyskiej. Stąd w nich uwielbienie do koncertów, bijatyk, organizacji jałowych spotkań, z których nic konkretnego nie wynika. Nie pragną się poświęcić dla Ruchu, lecz czerpać z niego satysfakcję poprzez spędzenie czasu w miłej formie.

Oprócz procesu rekrutacji wtórnej istnieje także rekrutacja pierwotna. Opiera się ona na przystępowaniu do Ruchu jednostek o kompleksie wyższości, które pragną poprzez Idee spełnić własne egoistyczne cele karierowe. Sądzicie, że to niemożliwe zbić na nacjonaliźmie dość pokaźny kapitał? A jednak. Pewne persony z lubością eksponują swe sylwetki na pierwszym planie relacji fotograficznej z danej manifestacji, chętnie udzielają wywiadów demoliberalnym mediom, kreując się jednocześnie na wspaniałych liderów i organizatorów. Oportuniści cieszą się, gdy jest o nich głośno. Dość pokaźne grono z nich przechodzi następnie “ewolucje” polityczną i można je znaleźć na listach wyborczych np. Libertasu. Przypadek, że zamiast realizować politykę ulicy bawią się w pseudopolitykę wykorzystując czynny udział w projektach społecznych szeregowych działaczy?

Nie mam aspiracji do bycia mentorem i nie stawiam siebie jako przykład. Jak każdy mam wiele wad. Lecz pewne postawy warto traktować jako przywary przy jednoczesnym piętnowaniu ich. Albo lenistwo i płynięcie ku uciesze systemu z jego nurtem mentalnościowym, albo opozycja i aktywizm na wielu płaszczyznach. Wybór należy do Ciebie, czytelniku.

R.