Od początku film wzbudzał wiele kontrowersji, nie wśród wiernych widzów tego typu produkcji, oni oczekują bowiem wyłącznie nafaszerowanej efektami specjalnymi rozrywki. Znaleźli się jednak tacy, którzy z zażenowaniem obserwują manipulowanie europejską spuścizną kulturową jaką niewątpliwie jest mitologia nordycka. Sprowadzenie jej do poziomu taniej rozrywki, nafaszerowanej polityczną poprawnością zaowocowało zrzeszeniem się przeciwników takich praktyk, którzy wytykają twórcom filmu ich polityczne motywacje i całkowitą ignorancję, nawołując do bojkotu filmu.
Jednym, najczęściej przytaczanym przez media, ale nie jedynym, zarzutem wobec filmu jest obsadzenie czarnego aktora Idrisa Elby w roli jednego z bogów, Heimdalla, boga strzegącego wejścia do Asgardu. Autorzy bojkotu filmu zarzucają jego twórcom zniekształcenie historii Europy, próby napisania jej od nowa. Usilnie promowany w filmie multikulturalizm to nie tylko czarnoskóry Heimdell. Wielorasowy okazuje się cały Asgard, królestwo nordyckich bogów. Einherowie, polegli w walce nordyccy/germańscy wojownicy, którzy po śmierci w asyście Valkirii udają się na wieczną ucztę do Valhalli nie są tylko i wyłącznie biali. Są wśród nich także murzyni i Azjaci. Widz otrzymuje więc obraz Europy sprzed wieków, która nie tylko była wielorasowa, dowiaduje się, że czarni i Azjaci odegrali w jej historii wiele heroicznych ról. Dwóch Einherów odgrywają murzyn i Koreańczyk. Takie przedstawienie Wikingów jest nie tylko dziwaczne i niezrozumiałe, może być odczytane jako kpina z historii Skandynawii. Jedyną rozsądną odpowiedzią na pytanie „dlaczego dawni wojownicy i bogowie europejscy zostali sportretowani tak, a nie inaczej” wydaje się być polityczna poprawność i wpisane w dzieła Hollywoodu zadanie tworzenia iluzji świata wielorasowej harmonii. Nawet jeśli trzeba będzie napisać na nowo dawne dzieje starego lądu. Zaangażowanie czarnego aktora do odegrania skandynawskiego boga jest tylko wierzchołkiem góry lodowej.
Nie można traktować tych przeinaczeń jako zwykłej fikcyjnej opowiastki podpartej jedynie historycznymi postaciami bogów. Bogowie ci byli niegdyś obiektem kultu północnych Europejczyków i nawet po ich przejściu na chrześcijaństwo pozostają częścią ich kultury i historii.
Czy można być pewnym, że pomysły twórców filmu są motywowane politycznie? Niestety, trudno wytłumaczyć to inaczej. Marvel Studio znane jest m.in. z bazującego na komiksie filmu X-men, opowiadającego historię mutantów walczących z ludźmi, widzących zagrożenie w działaniach rządu chcącego ich kontrolować. To ta „zła” opcja mutantów. Ta „dobra” broni ludzi, by współtworzyć wraz z nimi harmonijny świat, w którym nie ważne są jakiekolwiek różnice pomiędzy rasami, czy to ludzkimi czy pomiędzy ludźmi a mutantami. Motywy „tolerancji”, multikulturalizmu przewijają się we wszystkich produkcjach Marvel’a. Sami filmowcy są również osobiście zaangażowani politycznie. Producent wykonawczy studia Marvel i jego ikona Stan „Lee” Lieber osobiście finansował np. kariery polityczne Hillary Clinton. Prezes Marvel Studio, producent „Thora” Kevin Feige nie kryje przed dziennikarzami faktu, że polityka i kształtowanie pewnych postaw społecznych ma duży wpływ na to co zawierają ich filmy.
„Thor” i jego krytyka odbiły się szerokim echem w Stanach Zjednoczonych, bojkot filmu na Facebooku poparło tysiące ludzi. Oczywiście nastąpił kontratak sprzymierzeńców wizji Marvel’a i zwolenników politycznej poprawności. Na autorów bojkotu posypały się oskarżenia o rasizm, rozgorzała dyskusja w której przewijały się najdziwaczniejsze „argumenty” jak choćby odgrywanie ról Kleopatry przez „zbyt białe” aktorki. Do ataku ruszyli krytycy filmowi i popularne serwisy dla kinomanów. Te same, które niegdyś bez skrępowania wyrażały ubolewanie nad brakiem czarnych aktorów we „Władcy pierścieni” (temat podjęty m.in. przez żydowską organizację „antyrasistowską” Southern Poverty Law Center).
Nikt rozsądny nie spodziewał się po wytwórni specjalizującej się w opowieściach o poprzebieranych, posiadających fantastyczne moce herosach, filmu opisującego szczegółowo jedną z europejskich mitologii, jednak natężenie politycznej poprawności po prostu razi w oczy i obrazuje „ukryte” motywacje hollywoodzkich twórców. I choć nie jest to nic nowego, gdyż film zawsze stanowił potężne narzędzie propagandy, to może a nawet powinno budzić niesmak. Nie powinno natomiast zdziwić nas, gdy pewnego dnia na kinowym ekranie zobaczymy latynoskiego Juliusza Cezara lub murzyńskiego Krzysztofa Kolumba.