W dniach 21-22 listopada lubelska policja przeprowadziła naloty na miejsca zamieszkania osób podejrzanych o zakłócanie „marszu równości” w Lublinie, który odbył się w październiku tego roku. Do większości mieszkań funkcjonariusze weszli nad ranem, zatrzymując domniemanych sprawców zakłócania porządku na oczach rodzin i sąsiadów.
Kilku zatrzymanych najprawdopodobniej nie opuści aresztu przez najbliższe trzy miesiące. Zarzuca się im napaść na funkcjonariuszy, a także zakłócanie legalnego zgromadzenia. W zajściach na lubelskich ulicach w dniu „marszu równości” to jednak funkcjonariusze policji byli stroną atakującą, mocno angażując się w obronę zbiegowiska dewiantów, co przyznali po swoim marszu jego uczestnicy, dziękując policjantom za ochronę. Niemały procent policjantów atakujących kontrdemonstrantów stanowili funkcjonariusze nieumundurowani.
Już kilka dni po demonstracji zboczeńców minister spraw wewnętrznych i administracji, Joachim Brudziński, chwalił policję za atakowanie przeciwników dewiacji przy okazji „marszu równości” w Lublinie. Pytany na swoim Twitterze o zachowania podległej mu służby oznajmił, że „oczekuje dalszych reakcji na chuliganerię kibolską”, zapowiadając tym samym represje, których świadkami byliśmy w ostatnich dniach.
Kontrmanifestacja dla „marszu równości” w Lublinie była pierwszym od wielu lat, skutecznie wyrażonym sprzeciwem wobec promowania zboczeń i dewiacji. Obrońcy tradycyjnego modelu rodziny, w większości kibice Motoru oraz aktywiści lubelskiego środowiska nacjonalistycznego, na każdym kroku przypominali zgromadzonym dewiantom, że Lublin jest miastem normalności. Za swój opór w państwie rządzonym przez rzekomo „konserwatywną” i „prorodzinną” partię, spotkali się z policyjną agresją oraz represjami.
na podstawie: dziennikwschodni.pl / zdjęcie: stadionowioprawcy.net