Fakt, nie można się z takim określeniem specjalnie wykłócać, biorąc pod uwagę poczynania i linię ideową tzw. „prawicy” we współczesnej Europie opierającej się w pewnym stopniu na absurdalnym antyislamizmie (Partia Wolności w Holandii, Duńska Partia Ludowa, Szwedzcy Demokraci, niemiecki ruch Pro-Köln, czy znana z proizraelskiej błazenady English Defence League). Problem pojawia się w momencie, kiedy głębiej zastanowić się nad tym, kto tak naprawdę jest nazywany „prawicowym ekstremistą” i w jakim celu. Wtedy okazuje się, że wszystkie te grzeczne frakcje prawicowe to element totalitarnego, demokratycznego porządku, a „prawicowymi ekstremistami” są zazwyczaj ludzie wręcz nie mający nic wspólnego z demokracją czy prawicą.
Zlepek słów funkcjonuje jednak w przestrzeni publicznej i etykietka taka skutecznie piętnuje choćby Bogu ducha winnych nacjonalistów antysystemowych, mających w przeciwieństwie do wspomnianych frakcji trzeźwe spojrzenie na takie sprawy jak tzw. islamizacja, waga czynnika etnicznego w społeczeństwie, czy rola i wpływ Izraela na Europę i świat. Jednakże, przeciętny Jaś Kowalski jednego dnia usłyszy w tel-awizji, że zamachów w Oslo dokonał „prawicowy ekstremista”, a za dwa dni na portalu organu zwanego GWnem wyborczym lub innego podobnego medium na przykład dowie się, że we Wrocławiu prokuratura zajmuje się sprawą „prawicowych ekstremistów”. To, co utrwali się w jego skromnym, niewnikającym w detale rozumku to nie fakt, że Breivik to pospolita prosyjonistyczna szuja, a chłopaki z Wrocławia po prostu działają w imię Prawdy, pomimo całej tej szeroko zakrojonej nagonki. Jaś Kowalski najprawdopodobniej zapamięta tylko, że „prawicowi ekstremiści” to mordercy i podkładacze bomb.
SC
na podstawie: mindweaponsinragnarok.wordpress.com