Można odnieść wrażenie, że czołowi politycy na całym świecie są zaniepokojeni wyborem Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Inaczej jest natomiast w Izraelu, który ma nadzieję, iż dzięki Trumpowi uda się uniemożliwić powstanie niepodległego państwa palestyńskiego.
Najbardziej dobitnie w tej kwestii wyraził się minister oświaty i diaspory Naftali Bennett ze skrajnie syjonistycznej partii Żydowski Dom, która cieszy się największą popularnością wśród nielegalnych żydowskich osadników. Powiedział on mediom, iż wygrana republikańskiego miliardera daje nadzieję na „natychmiastowe porzucenie idei utworzenia państwa palestyńskiego”. Bennett zauważył, że amerykański prezydent-elekt w kampanii wyborczej deklarował przeniesienie ambasady Stanów Zjednoczonych z Tel-Awiwu do Jerozolimy, stąd „czasy państwa palestyńskiego się skończyły”.
Gratulacje Trumpowi przesłał natomiast przewodniczący izraelskiego parlamentu Juli-Jo’el Edel z największej tamtejszej partii, a więc Likudu. W specjalnym liście wyraził on nadzieję, że długoletnia przyjaźń i sojusz Izraela ze Stanami Zjednoczonymi „pozostanie silna” w trakcie prezydentury Trumpa. Sam Likud zaprosił amerykańskiego prezydenta-elekta do odwiedzenia wzgórza świątynnego i państwa izraelskiego. Opozycyjna Unia Syjonistyczna uznała za to wygraną Trumpa za sygnał, iż obywatele są zmęczeni starymi elitami władzy.
Anglojęzyczny dziennik „Jerusalem Post” zamieścił natomiast rozmowę z Davidem Friedmanem, doradcą Trumpa w sprawach żydowskich i izraelskich. Friedman zapewnił, że amerykański miliarder będzie największym przyjacielem państwa żydowskiego w dotychczasowej historii, a „wrogość” istniejąca pomiędzy USA i Izraelem za czasów prezydentury Baracka Obamy zniknie od razu.
W marcu Trump wystąpił podczas specjalnej konferencji żydowskiej grupy lobbingowej AIPAC. Mówił wówczas, że od dawna popierał stanowisko Izraela w kwestii palestyńskiej i krytykował politykę Obamy wobec państwa syjonistycznego.
Na podstawie: jpost.com, rp.pl.