Patrząc na sam tytuł książki można zadać sobie od razu pytanie „czy Szwecja się budzi?”. Z pewnością jest jeszcze za wcześnie, aby można jednoznacznie mówić o dużych przeobrażeniach wśród tamtejszego społeczeństwa. Sam fakt rosnącej popularności umiarkowanych z naszego punktu widzenia Szwedzkich Demokratów niepokoi jednak liberałów, co widać po samej treści książki „Kraj nie dla wszystkich. O szwedzkim nacjonalizmie”. Jej autorka próbuje bowiem rozpaczliwie zrównać krytykę imigracji z piecami krematoryjnymi w obozach koncentracyjnych.
Sama publikacja zaczyna się przy tym niezwykle ciekawie. Wiktoria Michałkiewicz rozpoczyna bowiem od narzekania na zachowanie młodych Szwedów ze Sztokholmu, którzy w zimowy dzień krzyczeli do niej, aby zdjęła z głowy chustę. Skojarzyła im się bowiem z hidżabem, co ma świadczyć o rosnącej niechęci Szwedów do muzułmańskich imigrantów. Ponadto autorka już na początku potwierdza „stereotypy” mające stać choćby za rosnącym poparciem wspomnianego SD. Wizyta w dzielnicy imigrantów Rinkeby przypomina jej bowiem spot antyimigracyjnej partii, w którym roi się od kobiet w burkach.
Ogółem autorka nie dostrzega jednak niczego niepokojącego w dzielnicy opanowanej przez imigrantów. Nie przeszkadzają jej bowiem ani kobiety w burkach, ani konieczność posługiwania się językiem arabskim w tamtejszych sklepach. Płynnie przechodzi więc z Rinkeby do szwedzkich teorii rasowych. Przypomina, że w XIX wieku Szwecja mogła pochwalić się rozwiniętymi badaniami antropologicznymi, stąd tamtejsi naukowcy przywozili do kraju choćby czaszki osób z różnych zakątków świata. Z badań tych mieli zresztą korzystać niemieccy naziści.
To zresztą jeden z kluczowych fragmentów tej książki. Pokazuje on mianowicie główny cel przyświecający autorce. Jest nim oczywiście obrzydzenie nacjonalizmu w oczach czytelników. Sama idea narodowa i krytyka imigracji przez sporą część publikacji łączona jest z piecami krematoryjnymi w obozach koncentracyjnych, a także właśnie z teoriami rasowymi, które we wspomnianym XIX wieku były przecież popularne w całej Europie. Podejrzana dla Michałkiewicz jest też neutralność Szwecji w czasie II wojny światowej, stąd sugeruje ona, że mogła mieć ona również związek z fascynacją zwycięstwami Wermachtu w pierwszej fazie konfliktu.
Jednocześnie Michałkiewicz całkowicie pomija kwestię, skąd tak naprawdę w Szwecji wzięli się imigranci. Owszem, nie przemilcza ona chociażby kwestii imigranckich zamieszek polegających na atakach na policję oraz podpaleniach. Stara się jednak przypominać też o rozruchach organizowanych przez samych Szwedów, którzy przed kilkudziesięcioma laty dawali wyraz swojej niechęci wobec Cyganów. Także i w tym przypadku autorka nie dostrzega problemu choćby w stylu życia romskiej społeczności.
Tym samym największym problemem Szwecji stają się wspomniani Szwedzcy Demokraci. Trzeba oddać Michałkiewicz, że co prawda starała się podkreślać „neonazistowskie” korzenie partii, lecz jednocześnie skontaktowała się z jej działaczami. W książce znajdziemy więc wywiad z ówczesnym szefem młodzieżówki SD i obecnym przewodniczącym Alternatywy dla Szwecji, Gustavem Kasselstrandem, a także lokalnymi działaczami SD. Warto wspomnieć, że aktywiści SD nie mają problemu z odwoływaniem się do idei nacjonalistycznej, a także podkreślaniem przywiązania do tradycyjnego modelu rodziny.
Autorka nie byłaby jednak sobą, gdyby nie skontrowała całkiem przekonujących argumentów nacjonalistycznych działaczy. Książkę kończy jej rozmowa z irańskim imigrantem, przedstawianym oczywiście jako niewinna osoba chcąca jedynie „normalnie żyć” w Europie. Irańczyk nie omieszkał przy tym skrytykować swoich nowych „współobywateli”, choć uczynił to z dosyć ciekawych pozycji. Podkreśla on, że nic złego nie spotkało go dotąd ze strony Szwedów, jednak oni sami wydają się nie być dumni ze swojego własnego kraju. Na dodatek opisuje ich jako liberalnych indywidualistów, myślących jedynie o sobie.
Reasumując, nie jest to szczególnie porywająca lektura, nawet jeśli zapomni się o jej ideologicznym obciążeniu. Autorka często skacze po różnych tematach, które nie mają wspólnego mianownika i nie chodzi już nawet o wspomniane zrównywanie krytyki imigracji z obozami koncentracyjnymi. W książce panuje więc ogółem chaos, niczym w szwedzkich dzielnicach zamieszkiwanych przez imigrantów.
M.