Ci zwykli obywatele powoli zaczynają mieć dość multi-kulti. Rosyjskiego multi-kulti, o którym my, Polacy, niewiele wiemy. Tego typu praktyka zazwyczaj kojarzy nam się z Francją, Wielką Brytanią czy Holandią, tymczasem po drugiej stronie kurtyny przeciętny obywatel, ten rosyjski „Kowalski”, żyjący na ziemi swych ojców i płacący reżimowi złodziejską daninę zwaną podatkami, ma dokładnie takie same problemy jak statystyczny „Kowalski” z Francji czy Anglii.
Zmienia sie jedynie nośnik obcej kultury i związanej z nią przemocy, bezprawia. Tak jak niezasymilowani muzułmanie i czarni „przybysze” na zachodzie, tak podobnie niezasymilowani muzułmanie (choć już innego pochodzenia etnicznego) i ludy z głębokiej Azji przeprowadzają imigrancką ofensywę w Rosji. Są już od dawna nie tylko agresywną ciekawostką, ale namacalną rzeczywistością ulic rosyjskich miast.
Z innej beczki: zaprzyjaźniony portal Narodowcy.net zamieścił ostatnio felieton Tolerancja zjada własny ogon. Polecam lekturę. Oto okazuje się, że swój zdecydowany sprzeciw czy chociaż niechęć wobec efektów usilnie forsowanego multikulturalizmu, o podobnym wydźwięku jak środowiska antysystemowe, wyrażają politycy ogólnie rzecz biorąc demokratyczni – działający w ramach Systemu. Coś zaczyna się zmieniać, w końcu absurd multi-kulti zaczynają dostrzegać nie tylko „skrajne” środowiska i muszący się borykać z imigrancką dziczą i nieprzystosowaniem przeciętni płatnicy podatków, ale też swego rodzaju „wybrańcy” narodu, funkcjonujący w demokratycznych strukturach. Jak się ma sprawa po drugiej stronie wspomnianej kurtyny? Na wschodznie sprawa nie jest tak prosta, bo model władzy w Rosji jest ukształtowany zupełnie inaczej, a i różnych „ekstremistycznych” grup można tam naliczyć więcej, tak więc pewna oddolna walka z wytworami Systemu między innymi w postaci imigrantów jest na porządku dziennym. Nie zmienia to jednak faktu, że szczególnie kaukaski bandytyzm i agresja są w większych miastach niepisaną normą i nie sztuka ich nie zauważyć, jeśli tylko śledzi się jakiekolwiek inne media poza polskojęzycznymi gadzinówkami. Te zazwyczaj o ile dopuszczają fakty związane z niechcianymi efektami multi-kulti na zachodzie, o tyle pisząc o wydarzeniach w Rosji czy na Ukrainie, zazwyczaj wciąż mają idiotyczną tendencję do zrzucania całej winy o agresję na „gangi skinheadów prześladujące afrykańskich studentów”. Jak się do tego ma rzeczywistość, w której gangi kaukaskich tancerzy z nożami szlachtują rosyjskich nastolatków za byle krzywe spojrzenie? „Tol’ko Boh znajet”.
Pewna granica została w ostatnich latach przekroczona. Zarówno na zachodzie, jak i na wschodzie. Tylko jeszcze my jesteśmy swego rodzaju enklawą etnicznej jednorodności i oby taki stan utrzymał się najdłużej – nie będziemy musieli się borykać z problemami dnia codziennego takimi, jakie mają wspomniani Kowalscy z Francji czy Rosji – „czy można bezpiecznie wieczorem wyjść z domu”, „czy można puścić dziecko do kolegi” itd. A gdzie jest akcja, tam i reakcja. Na zachodzie bardziej stłumiona, bo społeczeństwa są niestety o wiele bardziej ogłupione przez multikulturowe reżimy. Na wschodzie energiczna i żywiołowa, jak ostatnio w Moskwie, St. Petersburgu, czy Wołgogradzie – słowiańska krew jeszcze kipi i wydarzenia ostatnich dni powinny być dla marionetek zwanych u nas „rządzącymi” jawnym ostrzeżeniem – jeśli spróbujecie powtórzyć w Polsce błędy multi-kulti, naród wyjdzie na ulice.