Można się z nimi zgadzać lub nie, ale tak zwani polityczni realiści od kilku lat mają swoje pięć minut. Publikacja Piotra Zychowicza na temat Władysława Studnickiego i jego koncepcji jest kolejnym elementem debaty, która dotyczy błędów polskiej polityki zagranicznej. Pojawia się jednak pytanie, na ile najbardziej znany „germanofil” rzeczywiście był realistą, a na ile proniemieckim doktrynerem.

Z pewnością Zychowicz stał się główną twarzą polskiego realizmu politycznego. Kwestii ewentualnego sojuszu II Rzeczpospolitej z III Rzeszą poświęcił już trzecią swoją publikację. Pierwszą był wydany przed ośmioma laty „Pakt Ribbentrop-Beck”. Dwa lata później na rynku ukazała się zaś „Opcja niemiecka. Czyli jak polscy antykomuniści próbowali porozumieć się z Trzecią Rzeszą”. Spoiwem obu tych publikacji był właśnie Studnicki.

Nie powinno to szczególnie dziwić. Po pierwsze, Zychowicz napisał swoją pracę magisterską właśnie na temat tego konserwatywnego myśliciela. Po drugie, Studnicki był najbardziej znanym zwolennikiem koncepcji polsko-niemieckiego sojuszu. „Germanofil. Władysław Studnicki. Polak, który chciał sojuszu z III Rzeszą” jest więc kompleksowym omówieniem nie tyle życiorysu publicysty, co jego stanowiska wobec Niemiec na przestrzeni kolejnych lat.

To oczywiście oznacza, że zapoznajemy się z poglądami Studnickiego na rolę Niemiec od początku XX wieku do jego śmierci w 1953 roku. Można pokusić się o stwierdzenie, iż jego postulat polsko-niemieckiego sojuszu był rzeczywiście głosem wołającego na puszczy. Studnicki praktycznie całe życie był politycznym outsiderem, głosząc tezy nie przynoszące mu popularności. Z tego powodu jego ideowość, bezinteresowność i inteligencję doceniali nawet najbardziej zagorzali przeciwnicy polityczni.

Śledząc historię Studnickiego można dojść jednak do wniosku, że tak naprawdę nie był on realistą, ale doktrynerem. Trudno bowiem inaczej określić człowieka, który głosi cały czas te same poglądy w tak dynamicznie zmieniającym się wycinku rzeczywistości, jakim z pewnością są stosunki międzynarodowe. Publicysta wileńskiego „Słowa” miał więc taki sam pogląd na rolę państwa niemieckiego w czasie I wojny światowej, jak i po zakończeniu II wojny światowej.

Co najciekawsze, Studnicki dostrzegał zmiany zachodzące w Niemczech. Wiedział doskonale, że naziści różnią się znacząco od konserwatystów tworzących Republikę Weimarską, a wcześniej Cesarstwo Niemieckie. Mimo to był cały czas przekonany, że Polska i Niemcy są na siebie skazane. Uważał wręcz, że polityka niemiecka nie jest kwestią samej nienawiści Niemców do Polaków, ale nienależytego poinformowania Niemców (ale i Polaków) w zakresie łączących ich wspólnych interesów.

Oczywiście każdy może sam rozstrzygnąć, czy koncepcje Studnickiego rzeczywiście były wartościowe i przede wszystkim możliwe do zrealizowania. Włos się jednak jeży na głowie, kiedy czyta się zakończenie tej publikacji. Zychowicz pisze bowiem, że ostatecznie program publicysty został zrealizowany za pośrednictwem Unii Europejskiej. To oczywiście prawda, bo Niemcy mają w niej pozycję dominującą. Problem w tym, że autor „Germanofila” uznaje to za… korzystne dla Polski.

W tym zasadza się zresztą największy problem koncepcji Studnickiego. Nie zauważał on, albo celowo pomijał (choć tak naprawdę analizując jego biografię trudno posądzać go o złe intencje), praktyczne efekty jego postulatu całkowitego podporządkowania polskiej polityki zagranicznej „opcji niemieckiej”. Znacznie silniejsze państwo mogło bowiem dzięki temu uczynić z Polski państwo satelickie. Czyli doprowadzić do tego, co obserwujemy obecnie – uczynienia z Polski niemieckiej montowni.

M.