W sobotę w Paryżu odbyła się kolejna duża demonstracja przeciwko policyjnej brutalności, która tak jak poprzednie protesty zakończyła się zamieszkami. Przewodnicząca Frontu Narodowego Marine Le Pen uważa, że władze powinny zakazać podobnych manifestacji, ponieważ są one „zachęcaniem ultralewicy do ultra gwałtownych wystąpień”.
Kolejna z serii manifestacji przeciwko policyjnej przemocy odbyła się w sobotę na Placu Republiki w Paryżu, gdzie ponad dwa tys. osób stawiło się na zaproszenie grup anarchistycznych i skrajnie lewicowych. Głównym powodem zorganizowania tej demonstracji był gwałt policyjną pałką, któremu na przedmieściach Paryża miał zostać poddany czarnoskóry 22-letni Theo. Od wydarzenia mającego miejsce na początku lutego w całej Francji odbyły się dziesiątki marszy skierowanych przeciwko brutalności funkcjonariuszy, a większość z nich kończyła się zamieszkami.
Podobnie było też przedwczoraj, choć demonstracji towarzyszyły zaostrzone środki ostrożności. Osoby zmierzające na Plac Republiki były przeszukiwane w bocznych uliczkach przez zmobilizowane dziesiątki policjantów, a władze Paryża wydały zakaz posiadania butelek z alkoholem i innych szklanych opakowań, które mogłyby zostać użyte przeciwko funkcjonariuszom. Ostatecznie w stronę żandarmów i policjantów poleciały plastikowe butelki oraz kostka brukowa.
Demonstracja została najostrzej skrytykowana przez przewodniczącą Frontu Narodowego, Marine Le Pen. Kandydatka narodowców na prezydenta Francji powiedziała, iż podobne manifestacje są „zachęcaniem ultralewicy do ultra gwałtownych wystąpień”, dlatego też władze Francji nie powinny być tak pobłażliwe, ponieważ policjanci są atakowani przez grupy bandytów.
Działania policji były krytykowane także przed trzema laty, lecz czynili to przedstawiciele francuskiej prawicy. Funkcjonariusze dopuszczali się bowiem prowokacji i eskalowali przemoc wobec uczestników manifestacji sprzeciwiających się legalizacji homoseksualnych „małżeństw”.
Na podstawie: lefigaro.fr.