Część największych polskich miast zaczęła wdrażać niepopularne decyzje finansowe tuż po ubiegłorocznych wyborach samorządowych, lecz teraz samorządy przeszły do prawdziwej ofensywy. Tylko w ciągu ostatnich paru tygodni zapowiedziano wiele podwyżek cen usług publicznych, a rząd i samorządowcy przerzucają się oskarżeniami w tej sprawie.
Od początku przyszłego roku w wielu miastach mają wzrosnąć ceny podstawowych usług publicznych – chodzi w tym sensie głównie o ceny biletów komunikacji miejskiej, opłaty za wywóz śmieci, czesne za pobyt w żłobkach i przedszkolach, koszty parkowania czy też odbiór nieczystości i dostarczanie wody. Miesięcznie koszty utrzymania przeciętnego mieszkańca miasta mają więc wzrosnąć o kilkadziesiąt złotych.
Samorządy tłumaczą podwyżki rosnącymi cenami energii, podwyżką płacy minimalnej, trudną sytuacją w oświacie, a przede wszystkim spadającymi przychodami z podatku PIT związanymi z jego obniżką. Tym samym obniżenie podatku dochodowego od osób fizycznych przyniesie Polakom jedynie minimalne korzyści.
Z tezami stawianymi przez władze miast rządzonych głównie przez polityków Platformy Obywatelskiej nie zgadza się jednak obecna władza. Jej zdaniem retoryka dotycząca mniejszych wpływów z PIT jest nieprawdziwa, ponieważ w ostatnich latach z powodu gospodarczej koniunktury rosną przychody państwa i samorządów z tego tytułu. Stefan Płażek z Katedry Prawa Samorządowego Uniwersytetu Jagiellońskiego w rozmowie z „Dziennikiem Gazetą Prawną” nie do końca zgadza się z tymi argumentami.
Specjalista ds. samorządowych uważa bowiem, że miejskim władzom dużo łatwiej jest zadekretować nowe podwyżki, niż wprowadzić rozwiązania prowadzące do optymalizacji wydatków budżetowych. Jednocześnie Płażek dostrzega chroniczne niedofinansowanie polskich samorządów, które nie może trwać w nieskończoność, stąd nie można cały czas przerzucać kosztów funkcjonowania gmin na ich mieszkańców.
Na podstawie: dziennik.pl, forsal.pl.