Ciekawe kiedy doczekamy się czasów, gdy felietonistką któregoś z prawicowych portali zostanie (nie)sławna mama Madzi z Sosnowca, i w ramach cyklu „Zza więziennych krat” będzie opisywać, jak w radykalny sposób wykorzystała prawo własności do swojego dziecka i po prostu je zabiła. A do tego prowadzi tok rozumowania promowany obecnie przez różnego rodzaju „Dzienniki Narodowe”, które przy okazji wydarzeń związanych z postępowaniem pewnych rodziców z Białogardu starają się nas przekonać, że dzieci są czyjąkolwiek własnością i będąc rodzicem można zasadniczo narażać swoje pociechy na każde niebezpieczeństwo. W tym na zagrożenia związane z rosnącym w siłę ruchem antyszczepionkowym.
Jak wszyscy doskonale wiemy, w miniony weekend dwójka rodziców z województwa zachodniopomorskiego postanowiła zabrać noworodka z tamtejszego szpitala. Rodziciele uznali bowiem, że nie chcą, aby ich dziecko zostało poddane typowym szpitalnym procedurom, w tym między innymi obowiązkowym szczepieniom. Większość mediów oraz lekarze z rodzinnej miejscowości Aleksandra Kwaśniewskiego nazwali ten czyn porwaniem, co wyraźnie nie spodobało się większości prawicowych portali i niektórym politykom. Na swoje sztandary dwójkę nierozważnych rodziców (zabieranie noworodka – i to na dodatek wcześniaka – ze szpitala trudno bowiem uznać za pomysł na miarę rozumu i godności człowieka) w mgnieniu oka wzięli natomiast przedstawiciele coraz popularniejszych w naszym kraju ruchów antyszczepionkowych, które jak zwykle zaserwowały opinii publicznej swoje standardowe hasełka.
W całej debacie uwagę mogły przykuć przede wszystkim dwa teksty. Pierwszy z nich, czyli „>>Rodzice porwali noworodka<< grzmi od kilku dni Wyborcza. Można porwać SWOJE dziecko? Wg dziennikarzy Agory >>tak<<„, ukazał się wpierw na stronie niejakiego „Dziennika Narodowego”, aby następnie pojawić się na stronie „Mediów Narodowych”, które po kilku godzinach poszły po rozum do głowy i zdecydowały się na usunięcie artykułu. Abstrahując od faktu, iż tekst powinien nosić tytuł „Na złość Agorze odmrożę sobie uszy”, jest on niezwykle reprezentatywny dla wyznawców teorii o dziecku jako własności rodziców. Przede wszystkim autor artykułu twierdzi, że w postępowaniu rodziców nie było nic zdrożnego, ponieważ kierowali się oni „szczerą i odpowiedzialną troską o dobro dziecka”, za co oczywiście zostali zaszczuci przez totalitarne polskie państwo, zaś dodatkową zaletą pary z Białogardu jest ich przynależność do „coraz większej (liczby – przyp.red.) rodziców świadomych zagrożeń z jakimi wiążą się szczepienia”. Co ciekawe, spore oburzenie wśród tzw. dziennikarzy portalu spowodował fakt szybkiej decyzji sądu o ograniczeniu praw rodzicielskich dwójce osobników z województwa zachodniopomorskiego, bo ich zdaniem „nasze sądy są opieszałe w dużo bardziej istotnych sprawach”. Jak widać życie i zdrowie dziecka nie jest dla twórców „Dziennika Narodowego” zbyt istotną sprawą…
Mądrości z tabloidowego portalu dla narodowców nie zawierają wprost stwierdzenia o dziecku jako własności rodziców, ale na szczęście na pomoc twórcom wspomnianej strony przybył nie kto inny, jak sam Janusz Korwin-Mikke, który oczywiście musiał wypowiedzieć się również w temacie noworodka z Białogardu. Konserwatywno-liberalny komik napisał więc na swoim Facebook’owym profilu, że najważniejsze w całej sprawie jest „przestrzeganie zasady, iż dziecko należy do rodziców” i tym samym mogą oni zrobić z nim dokładnie to co chcą. Europoseł stwierdza więc wprost, że mają oni prawo do popełnienia błędnej decyzji, w wyniku której ich latorośl umrze, co według Korwin-Mikkego spowoduje… eliminację ludzi o genach odpowiadających za podejmowanie złych decyzji. Jak zapewne się domyśleliście, kto uważa inaczej, ten socjalista.
Studium przypadku
Część prawicowych mediów, a także polityków pokroju wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego, stanęła więc po stronie „prześladowanych” rodziców i oskarżyła media oraz lekarzy o manipulowanie faktami. Zdaniem fanów ruchu antyszczepionkowego rodziciele uratowali wręcz dziecko od tak zagrażających jego życiu czynności jak umycie go po porodzie, podstawowe szczepienia przeciwko żółtaczce typu b i gruźlicy, podanie witaminy k, zabieg Credego, podstawowe badania oraz włożenie do inkubatora. Dodatkowo lekarze nie raczyli uświadomić laików na temat działania wspomnianej witaminy k, bo jak relacjonuje ojciec dziecka, nie istnieje dołączona do niej ulotka w języku polskim. Cała sprawa natomiast miała skończyć się odebraniem rodzicom ich praw rodzicielskich i ustanowieniem kuratora nie znającego się na medycynie.
Najbardziej przejaskrawiona w całej sprawie wydaje się być kwestia pozbawienia rodziców ich praw. Nie odebrano im bowiem pełni praw rodzicielskich, ale ograniczono je w zakresie prawa do decydowania o procedurach medycznych, ponieważ w opinii sądu i lekarzy ich działania stanowiły zagrożenie dla życia dziecka. Dodatkowo cała procedura sądowa odbyła się w szpitalu, aby mogła w niej uczestniczyć matka dziecka, która nie chciała jednak brać udziału w postępowaniu, natomiast ojciec noworodka stwierdził w oświadczeniu, iż wraz ze swoją partnerką chciał, by poród odbył się w warunkach naturalnych. I tu zaczyna się sedno problemu, bowiem podczas przyjęcia do szpitala pacjent podpisuje zgodę właściwie na każdą procedurę medyczną. Może Białogardzianie powinni więc zrezygnować ze skorzystania z publicznej opieki zdrowotnej i rodzić pod gruszą w świetle księżyca?
Nie można też pominąć faktu, iż białogardzcy rodzice zdają się wiedzieć lepiej o procedurach medycznych od lekarzy, chociaż media nie podały informacji o jakimkolwiek ich wykształceniu w tym kierunku. Para nie chciała więc, aby dziecko zostało oczyszczone ze skrzeplin czy wód płodowych, bo zgodnie z najnowszymi trendami to właśnie tego typu wydzieliny, a nie sama maź płodowa, są usuwane ze skóry dziecka. Warto przy tym pamiętać, że rynek leków jest jednym z najściślej kontrolowanych sektorów w naszym kraju, stąd resort zdrowia może wprowadzić do obiegu farmaceutyki nie posiadające ulotek tłumaczonych na język polski. Ewentualny argument o szkodliwości witaminy k i niewiedzy lekarza na temat jego ewentualnych skutków ubocznych należałoby zbyć milczeniem, ale jak widać nie w wypadku rodziców czerpiących wiedzę medyczną z Internetu… Zabieg Credego dotyczy natomiast profilaktyki rzeżączkowego zapalenia spojówek, stąd oczy dziecka skrapia się roztworem azotanu srebra. Powoduje on co prawda podrażnienie oczu u noworodka, ale ustępuje ono po niecałej dobie, zaś dzięki temu środkowi zachorowania na zapalenie spojówek są wśród noworodków zupełnym marginesem.
Nieco inną kwestią są same szczepienia. Jeśli dziecko było wcześniakiem i miało niską masę urodzeniową, wówczas szczepienie je od razu można uznać za nadgorliwość. W świetle nieprawd i półprawd podawanych przez białogardzkich rodziców rodzi się jednak pytanie, czy lekarze rzeczywiście chcieli zrobić wszystko od razu, czy też rodzice dziecka w ogóle sprzeciwiają się jakimkolwiek szczepieniom? Wątpliwości są tym bardziej zasadne, że rodziciele oskarżają inne osoby o niekompetencje w dziedzinie medycyny (casus kuratora sądowego), ale sami po zabraniu dziecka ze szpitala udali się z nim do… homeopaty specjalizującego się także w irydologii, a więc diagnozie medycznej na podstawie… wyglądu oka. Czy Białogardzianie są więc zainteresowani jedynie dobrem swojego dziecka, czy też znajdują się pod wpływem współczesnych znachorów?
Dziecko jako „własność”
Najciekawsze w wydarzeniach białogardzkich są właśnie towarzyszące im komentarze, których autorzy określają dziecko mianem „własności rodziców”, a nie były one udziałem jedynie wesołego dziadka specjalizującego się w tworzeniu kolejnych bytów partyjnych, ani też tzw. dziennikarzy „Dziennika Narodowego”. Takie podejście do młodych Polaków pokutuje bowiem co najmniej u sporej części internautów, zaś za zakwestionowanie tego „dogmatu” można oczywiście nasłuchać się oskarżeń o stalinizm, faszyzm, socjalizm i co tylko akurat urodzi się spod klawiatur ortodoksyjnych prawicowców. Co ciekawe, spora część z nich uważa, iż wręcz przedmiotowe podejście do dzieci jest wręcz esencją tradycyjnego modelu wychowania i pozostaje w zgodzie z chrześcijańskimi wartościami.
Zwolennicy tego typu teorii nie zauważają jednak, że swoim podejściem sami stawiają siebie w jednym rzędzie ze zwolennikami totalitaryzmu, choć bez państwowego udziału. To właśnie wyżej wspomniane systemy uważały człowieka za przedmiot potrzebny najwyżej do realizacji konkretnych celów, pozbawiając ludzi ich podmiotowości i szermując ich życiem według własnych upodobań. Czym więc różni się od nich rodzic, który uważa, iż dziecko jest jego „własnością”, niczym kupiony dzień wcześniej w markecie paprykarz szczeciński? Podobny pogląd na latorośl nie ma też zbyt wiele wspólnego z chrześcijańskimi wartościami, ponieważ zgodnie z religijnym nauczaniem, człowiek został stworzony na obraz i podobieństwo Boga, a więc żyje dla niego. Podobny pogląd wyraził zresztą szanowany w konserwatywnych środowiskach prof. Bogdan Chazan, który sprzeciw wobec dokonywania aborcji uzasadniał twierdząc, iż dziecko nie należy do rodziców, stąd nie mają oni prawa do decydowania o życiu innego człowieka. Brak znajomości podstawowych zasad wyznawanej religii nie jest jednak w Polsce szczególną nowością…
Dziecko nie jest również własnością państwa, co jednak nie oznacza, iż nie może ono w żaden sposób ingerować w charakter relacji pomiędzy rodzicem i dzieckiem. Szczególnie w przypadku najmłodszych dzieci, w tym oczywiście noworodków, państwowe instytucje powinny pochylić się nad losem dziecka, aby tak jak w przypadku każdej istoty ludzkiej chronić jej prawa i obronić przed nieodpowiedzialnością rodziców narażających bezbronną osobę na poważne niebezpieczeństwo. W innym wypadku zaakceptujemy postawę wspomnianej mamy Madzi, czy też nieco zapomnianego już austriackiego sadysty Josefa Fritzla, który przetrzymywał w piwnicy swoje dzieci oraz zabił własnego syna – wszak skoro były jego własnością, to czemu nie? Najgorsze w tym kontekście jest typowe dla wielu Polaków myślenie zero-jedynkowe, w którym jakakolwiek ingerencja państwa prowadzi do mitycznego już komunizmu, a istnienie kodeksu pracy jest już prostą drogą do stalinowskich obozów pracy. Dla zwolenników tezy pokroju „dziecko jest własnością rodziców” żadne odstępstwo od tej normy nie jest możliwe, nawet przy zachowaniu jedynie minimum racjonalizmu.
Antyszczepionkowa ofensywa
Wszystko wskazuje więc na to, że za wydarzenia w Białogardzie odpowiada dwójka rodziców, która znajduje się pod wydatnym wpływem internetowych znachorów, bo właśnie w sieci rozkwitają ruchu antyszczepionkowe, mające też od niedawna polityczne zaplecze w postaci niektórych parlamentarzystów spod znaku Pawła Kukiza. Aktyw ruchu „STOP NOP” co prawda zarzuca innym uleganie propagandzie, ale na jego czele stoi agentka ubezpieczeniowa Justyna Socha, zaś za głównego „medycznego” eksperta uchodzi Jerzy Zięba, który może pochwalić się tytułem… inżyniera w Akademii Górniczo-Hutniczej. Zięba zarabia przy tym na swoich teoriach całkiem niezłe pieniądze, czyniąc ze swojego znachorstwa dochodowy biznes, choć teorie zawarte w jego książkach i filmach były wielokrotnie obalane przez rzeczywistych specjalistów od medycyny. Sam Zięba twierdzi, iż wszyscy jesteśmy szprycowani przez koncerny chemią, a tymczasem wszelkie rozwiązania kryją się w naturze. Zapewne dlatego pan inżynier niemal wszystko leczyłby najchętniej witaminą c – oczywiście w tabletkach i kapsułkach…
Problem polega na tym, że odbiorcy Zięby i rodzice z Białogardu niespecjalnie wierzą w „oficjalną” naukę, bowiem są bardziej zainteresowani popularnymi teoriami spiskowymi. Na pierwszy rzut oka zasadniczo trudno im się dziwić, bo za ich podejście odpowiadają w największej mierze zakulisowe działania bonzów tego świata, w tym także zachłannych międzynarodowych korporacji mających niewiele zrozumienia dla życia i zdrowia ludzi. Jeśli jednak przyjrzeć się temu problemowi bliżej, większość teorii antyszczepionkowców nie ma żadnego naukowego potwierdzenia. Najbardziej oklepanym argumentem zwolenników tego ruchu jest twierdzenie, iż szczepienia wywołują autyzm, chociaż przykład Danii już ćwierć wieku temu wykazał, że po wycofaniu jakichkolwiek szczepionek z rtęcią liczba dzieci z autyzmem rzeczywiście rosła, ale było to spowodowane po prostu rozwojem wiedzy na temat tej choroby. Dziesiątki badań dotyczących tego problemu nie przyniosły jak widać oczekiwanych skutków, stąd w podobne teorie dalej wierzy spora grupa ludzi, choć co ciekawe za rozpowszechnianie tej fałszywej tezy odpowiada amerykański naukowiec dr Andrew Wakefield, pozbawiony prawa do wykonywania zawodu za dostosowywanie swoich badań do z góry postawionych tez, za co otrzymywał pieniądze od jednej z organizacji.
Często używany argument o poważnych powikłaniach poszczepiennych również nie ma potwierdzenia w rzeczywistości, ponieważ niepożądane odczyny po szczepieniu MMR na odrę, świnkę i różyczkę są spotykane jedynie wśród jednego dziecka na milion, co zdaniem wielu specjalistów prowadzi do wniosku, iż na świecie łatwiej jest zginąć od rażenia piorunem. Tezy antyszczepionkowców zostały zresztą obalone przez nich samych, bowiem na zlecenie organizacji SafeMinds, udowadniającej związek między szczepieniami i autyzmem, przeprowadzono badania na grupie makaków. Wykazały one, iż żadna z małp zaszczepiona różnymi środkami nie zachorowała, co oczywiście spowodowało konsternację wśród kierownictwa antyszczepionkowego ruchu, które wpierw twierdziło, iż wyniki eksperymentu zostały źle zrozumiane, a następnie postanowiła podważyć ich wiarygodność naukową.
Dla ruchów pokroju „STOP NOP” najgroźniejsze jest pokazywanie skutków braku szczepień, które zbierają swoje żniwo w różnych zakątkach globu. Warto chociażby wspomnieć o chorobie polio, występującej już tylko w najbardziej zacofanych państwach świata, a jej endemia ma miejsce już tylko w Afganistanie, Nigerii i Pakistanie, czyli krajach mających duży problem z występowaniem islamskiego fundamentalizmu. Czy to właśnie nowy wzór dla ruchów antyszczepionkowych, których zwolennicy jednocześnie walczą z każdym przejawem muzułmańskiej religii, jako objawem zacofania? Przykładów nie trzeba jednak szukać zbyt daleko, ponieważ epidemie odry występują w Rumunii czy Holandii, w których rodzice coraz częściej wierzą szarlatanom, często używającym do swojej retoryki argumentów religijnych.
Głupota nie ma ideologii
Wyraźnie widać, że w Polsce ruchy antyszczepionkowe zyskują zwolenników głównie wśród osób identyfikujących się z prawicą, a szczególnie z tym nurtem ideowym utożsamiają się zwolennicy tezy o dziecku jako własności rodziców. Trzeba jednak jasno podkreślić, że niewiedza lub zwykła głupota nie mają podziałów ideologicznych, choć w antyszczepionkowej histerii widać wyraźnie jakikolwiek brak odpowiedzialności za wspólnotę. Traktowanie dziecka jako przedmiotu, a nie po prostu drugiego człowieka posiadającego te same prawa, może spowodować zagrożenie nie tylko dla niego, lecz również dla całej wspólnoty. Oczywiście koncernom farmaceutycznym i lekarzom należy patrzeć na ręce, ale to nie oznacza, że należy doprowadzać do zero-jedynkowej sytuacji, w której każdy lekarz dybie na życie dziecka, a ze strzykawki wyskoczy nagle George Soros. W innym wypadku obudzimy się dosłownie w totalnym ciemnogrodzie, w jego rzeczywiście pejoratywnej definicji….