Stopień kontroli przeciętnego polskiego obywatela przez państwo „polskie” powoli sięga granic absurdu. Agenci celni sprawdzają nasze przesyłki listowe (również krajowe), specsłużby grzebią w bilingach, kamery przemysłowe śledzą każdy nasz krok nie tylko w centrach handlowych i na ulicach wielkich miast, ale i w takich „metropoliach” jak Brzesko czy Szczecinek.
Do tego w najbliższym czasie, podczas najszerzej zakrojonej akcji inwigilacji, dla niepoznaki nazwanej „spisem powszechnym”, życzliwi ankieterzy na usługach systemu będą nas wypytywali o takie z pozoru nieistotne szczegóły jak wyposażenie mieszkania, czy czas dojazdu do pracy. Wszystko to oczywiście pod pretekstem dbałości o obywatela i jego bezpieczeństwo, jednak jak nietrudno się domyślić, za cenę zerowej niemal prywatności i niezależności.
Wrocławska Izba Celna pochwaliła się w zeszłym tygodniu wynikami ostatniej akcji cyklicznej inwigilacji przesyłek pocztowych w sortowniach Poczty Polskiej – udało się m.in. przechwycić 27 kilogramów tytoniu bez akcyzy, czyli takiego, z którego obrotu państwo „polskie” nie będzie miało ani grosza.
Niestety nie podano do wiadomości publicznej kosztu pojedynczej akcji inwigilacji paczek, ani porównania kosztów takiej akcji z kosztami bezakcyzowego obrotu kilkunastu czy nawet kilkudziesięciu kilogramów tytoniu.
Akcje „kontroli” paczek są przeprowadzane cyklicznie co kilka tygodni, a przepis zezwalający na taką ingerencję w prywatne jak by nie było przesyłki, o czym mało który obywatel ma świadomość, wszedł w życie w 2009 roku w składzie rozporządzenia Ministra Finansów, w sprawie sposobu wykonywania kontroli przesyłek w obrocie pocztowym.
Wspomniane bilingi, natomiast, to oczko w głowie polskich służb bezpieczeństwa – taki wniosek nasuwa się po porównaniu ilości zapytań o bilingi w Polsce i innych krajach Europy. Polska bezpieka i pokrewne służby zwróciły się do operatorów 1,06 miliona razy, co jest europejskim rekordem.