Lewica rządząca niemiecką Bremą zaczęła przymiarki do usunięcia pomnika Otto von Bismarcka. „Żelaznemu kanclerzowi” zarzuca się bowiem utrzymywanie kolonializmu w Afryce. Krytycy tej propozycji zwracają z kolei uwagę na dużo poważniejsze problemy miasta, czyli na jego postępującą degradację pod rządami skrajnej lewicy.
W ubiegłym tygodniu w parlamencie kraju związkowego Brema rozpoczęła się dyskusja na temat monumentu przedstawiającego kanclerza Niemiec w latach 1871-1890. Zainicjowali ją samorządowcy Zielonych i postkomunistycznej Lewicy (Die Linke). Postulują oni usunięcie pomnika Bismarcka, albo przynajmniej umieszczenia na nim tablicy upamiętniającej jego ofiary,
Skrajna lewica zarzuca pierwszemu kanclerzowi zjednoczonych Niemiec, że podczas jego rządów rozpoczęto ekspansję kolonialną w Afryce. Była ona jednak skromna w porównaniu do zdobyczy innych zachodnioeuropejskich państw. Niemcy weszły do Afryki tak naprawdę w czasie, gdy większość kontynentu była już zagospodarowana.
Według lewicowców „żelazny kanclerz” miał być odpowiedzialny między innymi za zbrodnie, do których dochodziło na afrykańskich terytoriach kontrolowanych przez Niemcy. Z tego powodu jego blisko stuletni pomnik nie powinien znajdować się na rynku Domshof w Bremie.
Przeciwko usunięciu statuy protestują między innymi lokalni politycy Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU). Krytycy tego pomysłu zarzucają dodatkowo lewicy, że pod jej rządami miasto ulega całkowitej degradacji. Coraz liczniej opuszczają je przedsiębiorcy, a problemem stały się ubóstwo, bezrobocie i gangi imigrantów.
Na podstawie: bilde.de, jungefreiheit.de.