Około trzech tysięcy unijnych urzędników strajkowało w Brukseli przeciwko cięciom wydatków w administracji UE. Powodem protestu są negocjacje dotyczące budżetu Unii Europejskiej na lata 2014-2020. Eurokraci obawiają się, że cięcia budżetowe w największym stopniu dotknął ich posad, jakże niezbędnych Unii i jej obywatelom.
Prawdopodobnie cięcia najbardziej dotkną młodych karierowiczów z krajów wschodniej Europy. Między innymi „europejczyków” z Polski. W wywiadzie dla Polskiego Radia, Simon Coates, z sekretariatu generalnego unijnej Rady powiedział: „Chcemy przypomnieć, że za tą administracją stoją ludzie, to nie są tylko liczby. A poza tym cięcia wpłyną też negatywnie na funkcjonowanie unijnych instytucji. Jeśli ograniczenie wydatków będzie zbyt duże, trudno będzie im wypełniać wszystkie zadania i spełniać role, które im powierzono”.
Propozycje cięć budżetowych padły z ust szefa Rady Europejskiej, Hermana Van Rompuy. Zaproponował on zmniejszenie wydatków na administrację o pół miliarda euro. Brytyjczycy postulują jeszcze większe cięcia, między innymi w pensjach eurokratów. Na przykład obniżenie wynagrodzeń dla pracowników niższego i średniego szczebla o 10%. Obniżki miałyby ominąć natomiast pracowników piastujących wyższe stanowiska.
W kontekście tego wydarzenia warto odnotować, iż już teraz biurokracja UE nierozerwalnie kojarzy się z powolnością, nieudolnością i kosztowymi mechanizmami działania instytucji wspólnotowych. Normy i przepisy produkowane przez eurokratów zajmują ponad 150 tysięcy stron, z czego znaczna część jeszcze nie jest przetłumaczona na język Polski, mimo, iż istnieje taki obowiązek. Zawierają tysiące bezsensownych dyrektyw, których co roku przybywa o około tysiąc.
By uzyskać dotacje z UE należy przynajmniej rok wcześniej rozpocząć o to starania, a obsługa administracyjna trwa nawet do roku po zakończeniu. Koszt każdego uzyskanego w ten sposób euro wynosi około 0.8 euro. Koszty administracji w UE wynoszą około 6 % budżetu.
Poza rozrzutnością, eurokraci spotykają się również z zarzutami o bezprawność ich „biegunki legislacyjnej”. Normy, które deformują życie milionów mieszkańców UE są ustanawiane przez ludzi niepodlegających żadnej, demokratycznej kontroli. Odpowiadają oni jedynie przed Komisją Europejską, która również nie pochodzi z nadania wyborców. W świetle tych faktów protesty unijnej biurokracji mogą najwyżej szokować bezczelnością.
na podstawie: PAP