marsz-zw-bialystok-fot-nacjonalistaplW sobotę 2 marca miała miejsce białostocka manifestacja ku czci „Żołnierzy Wyklętych” organizowana przez lokalne struktury Narodowego Odrodzenia Polski. Rozpoczęcie pochodu w centrum stolicy Podlasia zaplanowano na godzinę 16:30. Na miejscu zbiórki (Rynek Kościuszki) zjawiło się około 200 manifestantów i… dość znaczne siły policyjne w porównaniu z poprzednimi manifestacjami na terenie Białegostoku. Rutynowe spisywanie danych i kamerowanie patriotów przez niespełnionych „strażników Teksasu” przy takich okazjach to już w „wolnej” Polsce norma. Ciekawym zjawiskiem w Białymstoku są tajniacy, których łatwiej rozpoznać w tłumie niż odgadnąć wynik konfrontacji w bierki pomiędzy osobą wypłukaną z magnezu po trzydniowej alkoholizacji a doświadczonym neurochirurgiem.

Działacze NOP przygotowali na ten dzień 5 banerów: „Śmierć Wrogom Ojczyzny”, „Chwała Bohaterom”, okazjonalny z hasłem „Cześć Waszej Pamięci Żołnierze Wyklęci” i dwa stricte „NOP-owskie”. Poza tym podczas przemarszu ulicami miasta dumnie powiewały biało-czerwone, narodowe flagi. Skandowane hasła nie odbiegały od „ogólnopolskiej normy”, tak samo jak reakcje starszych przechodniów, od których brawa i słowa pochwały podkręcały skutecznie głośność okrzyków dumnych ludzi, którzy tego dnia wyszli na ulicę by oddać hołd bohaterom.

Pod kinem „TON”, które w powojennej historii Białostocczyzny zasłynęło niechlubną kartą miejsca skazywania żołnierzy Podziemnej Polski na wyroki śmierci marsz się zatrzymał i wszyscy z zadumą oddali hołd poległym „minutą ciszy”, po której rozległo się gromkie „szubienica zdrajcom Polski!” słyszalne w promieniu co najmniej dwóch biur poselskich SLD oddalonych od siebie o parę, ładnych kilometrów.

Nie obyło się również bez wąsatych prowokacji. Jak wiadomo, okupacyjny i tylko z nazwy „Polski” rząd wprowadził w zeszłym roku ustawę, która zakazuje używania środków pirotechnicznych podczas manifestacji. Pod koniec pochodu, w miejscu dogodnym do skutecznego otoczenia manifestujących przez oddziały prewencji, jeden z uczestników rzucił petardę, której siła rażenia nie poderwałaby do ewakuacji nawet kopulujących gołębi z białostockiego deptaku, gdyby została rzucona im tuż pod dzioby. Ale jak powszechnie wiadomo, gołębie gołębiami, jednak bezpieczeństwo maszerujących ponad wszystko i już po chwili zaczęła się brawurowa akcja policji, która z tłumu wybrała sobie delikwenta do wymierzenia kary, oczywiście w imię prawa. Prowokacja nie do końca się udała, bo prócz trochę ostrzejszej wymiany zdań i lekkich przepychanek białostoczanie zachowali spokój i na znak solidarności z „powiniętym” zatrzymali pochód, wywierając tym samym presję na lekko zdziwionych obrotem sytuacji kontynuatorach tradycji milicyjnej. Pertraktacje organizatorów z komendantem po około 20 minutach w końcu odniosły efekt i zostały skwitowane dobitnym „Polska to My! A nie Donald i jego psy!”. Ta sytuacja to zły prognostyk przed „Marszem Niepodległości” 11 listopada w stolicy z jednego, dobitnego powodu: system w końcu ma prawne uzasadnienie pacyfikacji obywateli (no chyba, że ktoś pozostaje w sferze domniemań, że w Warszawie w tym roku nie pojawią się środki pirotechniczne… Swoją drogą, taka postawa rzutuje mocno na obraz umiejętności trzeźwego myślenia u takiego osobnika).

Manifestacja zakończyła się pod pomnikiem Armii Krajowej na ulicy Kilińskiego, gdzie został odśpiewany Mazurek Dąbrowskiego.

Podsumowując manifestacja jak najbardziej na plus, cieszy obecność osób, które jak się wcześniej wydawało odpuściły już sobie maszerowanie po ulicach z hasłami antykomunistycznymi i antysystemowymi na ustach. Okazało się, że nic bardziej mylnego, Białystok wciąż ma olbrzymi, narodowo-radykalny potencjał. Do zobaczenia na kolejnych manifestacjach!

T.

Zdjęcia: nacjonalista.pl/2013/03/03/bialostockie-obchody-swieta-zolnierzy-wykletych