Nie jest rzeczą niezwykłą, by twórcy filmowi stawiali w swych produkcjach na widowiskowe sekwencje pościgów samochodowych. Równie powszechną jest praktyka sadzania za kółkiem protagonistów w jakiś sposób wyrazistych, czy weźmiemy za przykład Kowalskiego z niezapomnianego Znikającego Punktu, czy też z marszu wdzierającego się do panteonu kultowych postaci Kierowcę z zeszłorocznego hitu kinowego Drive. Czym zatem wyróżnia się eponimiczny bohater Belgradzkiego Fantoma i co czyni go tak wyjątkowym wśród filmowych kierowców?
Otóż jest to postać autentyczna, Fantom, jak ochrzcili go mieszkańcy serbskiej stolicy, naprawdę nazywał się Vlada Vasiljević, chociaż znany był także w kręgach miłośników zagranicznych wozów jako Vlada Opel lub Vlada Klucz. Wszystkie wydarzenia przedstawione w filmie również są solidnie osadzone w faktach i niewiele pozostawiono pola do interpretacji scenarzyście. W tym miejscu należałoby także zaznaczyć, że nie jest to film fabularny, a fabularyzowany dokument, w którym sceny z aktorami zostały bogato opatrzone komentarzami pierwowzorów odgrywanych postaci. Nie jest to także produkcja skupiająca się na szalonej jeździe czy ciągłych pościgach, chociaż i takie sceny można tu zobaczyć, przede wszystkim jest to opowieść o pewnym fenomenie, który wywołał poruszenie nawet na najwyższych szczeblach władzy jugosłowiańskiej. Niniejsza recenzja również postara się przybliżyć sedno tego niezwykłego zjawiska społecznego, więc znajdą się tu niemal wszystkie ważniejsze wątki opisane w filmie, jeśli ktoś ma ochotę obejrzeć go bez uprzedniego zapoznawania się ze szczegółami opowieści odradzam czytanie dalszych akapitów.
Tłem wydarzeń jest wyjazd Josipa Broz Tity na Kubę. Właśnie pod nieobecność czerwonego watażki na co dzień trzęsącego krajem Vasiljević postanowił pokazać swoje umiejętności. Jugosłowiańska Milicja w swoich Zastavach 101 nie miała najmniejszych szans w starciu z potęgą Porsche, a przypadkowe pościgi po ulicach Belgradu do tego stopnia znudziły Fantoma, że zaczął ogłaszać miejsce, w którym się pojawi dzwoniąc do lokalnego radia. Rosnąca frustracja wynikająca z milicyjnych porażek i zbliżający się termin powrotu dyktatora pchały funkcjonariuszy do coraz bardziej desperackich posunięć, co w filmie zostało całkiem dobrze przedstawione i podkreślone sceną ostrzelania samochodu przez wściekłego milicyjnego specjalistę od pościgów. Jeden człowiek w szybkim samochodzie zniszczył niemal doszczętnie mit o wszechwładności reżimowego resortu siłowego i właśnie stąd narodził się wspomniany wcześniej fenomen społeczny. Każdego wieczora wpierw dziesiątki, później setki, a w końcu tysiące ludzi wychodziły na ulicę podziwiać zdolności tajemniczego buntownika, który w tak nietypowy sposób walczył z panującą władzą i próbował wykroić sobie skrawek wolności na szerokich ulicach Belgradu. Poparcie było szerokie, zainteresowanie mediów wielkie, ale solidarność i opór przeciwko władzy zwyciężały, a fotografowie, którym udało się na zdjęciu uchwycić twarz Fantoma skrzętnie zatajali ten fakt tak przed pracodawcami, jak i przed Milicją. Nawet gdy udało się w końcu zatrzymać „demona prędkości”, dodajmy w mało subtelny sposób – taranując jego samochód autobusem, Vasiljeviciowi udało się zwyczajnie wysiąść, wmieszać w tłum i zniknąć. Zatrzymano go jedynie dzięki drobiazgowej pracy funkcjonariuszy, dla których ta pozornie błaha sprawa stała się absolutnym priorytetem. Fantom przesiedział kilka lat w więzieniu i zginął niedługo po opuszczeniu jego murów w wypadku samochodowym, w którego przypadkowość do dziś wielu Serbów wątpi, zwłaszcza w świetle faktu tajemniczego zniknięcia jego akt.
Wielkim mankamentem Belgradzkiego Fantoma jest przedstawienie postaci głównego bohatera – nie odzywa się ani słowem, nie znamy jego motywacji, reżyser opowiedział o jego czynach, ale zupełnie oszczędził nam opowieści o tym kim on tak właściwie był. Być może jest to sposób oddania hołdu osobie już nieżyjącej bądź próba podsycenia mitu, niemniej pozostawia ogromny niedosyt, a sceny, w których widzimy kompletnie pozbawioną wyrazu twarz aktora, którego mamy utożsamiać z tym szaleńcem rzucającym wyzwanie całej belgradzkiej Milicji, sprawiają niezwykle osobliwe wrażenie i pozostawiają bez cienia odpowiedzi nurtujące pytania. Nie dowiemy się co pchnęło go do tak specyficznej formy protestu, właściwie nie możemy być pewni czy jego eskapada faktycznie nim była. Wybrano bodaj najgorszą drogę dla filmu dokumentalnego ze wszystkich możliwych. Całą historię poznajemy z perspektywy milicjantów ze specjalnej grupy operacyjnej oraz z dokumentalnych wstawek. Po seansie taka konstrukcja filmu pozostawia silne wrażenie zmarnowanego potencjału.
Strona techniczna produkcji jest zaskakująco dobra, choć – nie oszukujmy się – ograniczenia budżetowe są widoczne. Film rozpoczynają archiwalne zdjęcia z Jugosławii wprowadzające odpowiednią atmosferę, większość właściwej akcji, dynamicznych pościgów i scen zbiorowych z gapiami, dzieje się przyczyn oczywistych nocą, co pozwoliło na naprawdę długie sceny gonitw pustymi ulicami Belgradu, który Polakom może wydać się dziwnie znajomy ze względu na swoją typową dla bloku wschodniego zabudowę.
Belgradzki Fantom będzie, nawet pomimo swoich mankamentów i nieco osobliwej formy, doskonałą pozycją dla osób interesujących się historią Serbii i Jugosławii, jak również dla pasjonatów motoryzacji, bo nie wolno zapomnieć o tym, że pierwsze skrzypce gra tu przepiękne Porsche 911S, które wręcz upokarza „socjalistyczną myśl techniczną”, nieporadnie próbującą dorównać zachodniemu wytworowi dla burżuazji.