„Gazeta Wyborcza” opublikowała we wtorek (9 września) na swojej stronie internetowej krótki wywiad, pokazujący jak można przedstawić fałszywie sytuację w innym kraju. Zarówno żerując na braku wiedzy czytelników i niemożności zdobycia jej u źródeł, jak i uwiarygadniając swoje tezy poprzez opis danego wydarzenia serwowanego jedynie przez jedną stronę politycznego sporu.
Wywiad Michała Kokota z „GW”, który rozmawiał z dyrektorem jednej z organizacji broniących „praw człowieka”, dotyczy poniedziałkowej kontroli w biurach trzech organizacji pozarządowych na Węgrzech. Funkcjonariusze służb wkroczyli do ich siedzib na mocy nowego prawa, obligującego do baczniejszej obserwacji instytucji tego typu, otrzymujących wsparcie finansowe z zagranicy. Dotychczas kwestie pieniędzy dla „obrońców praw człowieka” były tematem tabu, a dokładniej ich finansowanie było po prostu bardzo niejasne. Najgłośniejszym przypadkiem była do tej pory fundacja byłego lewicowego premiera, Gordona Bajnaia, która miała otrzymywać pieniądze od państwowych spółek, lecz jej największym sponsorem była fundacja znanego finansisty George’a Sorosa.
Mate Daniel Szabo ze Stowarzyszenia na rzecz Swobód Obywatelskich TASZ , żali się więc na opresyjność systemu Viktora Orbana, mającego wziąć na celownik te organizacje, które kwestionują obecną Konstytucję i bronią „praw człowieka”. Wszystko ma na celu stworzenie „drugiej Rosji” (przyjrzenie się finansowaniu instytucji przez zagraniczne podmioty rozpoczął Władimir Putin), a także centralizację kraju na modłę rządzącej centroprawicy. Z ostatnią tezą trudno się nie zgodzić, ponieważ Węgier w dalszej części swojego wywodu mówi chociażby o mediach, będących tubą propagandową rządu. Warto jednak pamiętać, iż wcześniej podobny monopol miała lewica, co oczywiście sympatyzującym z nią „obrońcom praw człowieka” niespecjalnie przeszkadzało.
Przeszkadza im za to obecny system edukacyjny. Działacz TASZ mówi bowiem o ujednoliceniu programu szkolnego, przewidującego do wyboru 2-3 książki narzucone przez rząd. Prawdziwą grozą wieje jednak dalej, ponieważ wśród tych pozycji znajduje się „konserwatywna literatura”, w tym ohydny podręcznik do etyki, oparty na wartościach chrześcijańskich. Dalszych kilka zdań jest poświęconych problemom takim jak dostęp do informacji publicznej czy wykluczeniu społecznemu, co na gruncie polskim „Gazecie Wyborczej” oczywiście nie przeszkadza. Warto jeszcze pochylić się nad inną tezą rozmówcy „GW”. Twierdzi on, że na Węgrzech słabe jest społeczeństwo obywatelskie i na demonstracji pod jedną z siedzib organizacji pozarządowych, w ciągu kilku godzin zebrało się więcej osób, niż się spodziewał.
Tutaj każdemu czytelnikowi znającemu polskie realia zapali się lampka. Węgierski opozycjonista mówi bowiem, że w „w ciągu kilku godzin zgromadziło się pół tysiąca osób”. W Warszawie niewiele mniejszej od Budapesztu, zmobilizowanie tylu osób w takim czasie jest właściwie niewykonalne i dotyczy to wszystkich stron sceny politycznej. Zajęłoby to co najmniej tydzień intensywnej propagandy. Tymczasem na Węgrzech każda z partii podzielonej, lewicowej opozycji (cztery ugrupowania w parlamencie plus dwie organizacje pozaparlamentarne) potrafi w kilka dni zmobilizować co najmniej 2-3 tys. swoich zwolenników. Mówiąc o „braku społeczeństwa obywatelskiego”, utożsamia on z tym pojęciem jedynie swoją opcję polityczną. Tymczasem wiece prawej strony przeczą tezie węgierskiego „obrońcy praw człowieka”. Najliczniejsze demonstracje mają miejsce w święto narodowe 15 marca. Sympatycy Fideszu potrafią zebrać się wtedy w 100-150 tys. osób, natomiast nacjonalistyczny Jobbik może liczyć nawet na 30-40 tys. frekwencję.
Obecne rządy na Węgrzech to nie nasza bajka, szczególnie jeśli Orban utrudnia życie nacjonalistom i kibicom. Trudno jednak przejść obojętnie wobec medialnych manipulacji, które są szczególnie łatwe w przypadku tematów zagranicznych. Nie znając realiów danego regionu czy państwa, szczególnie gdy istnieje bariera językowa, przeciętnemu odbiorcy trudno zweryfikować serwowane informacje. W ostatnich latach widać to szczególnie po Węgrzech, a także miejscach bardziej odległych, takich jak Bliski Wschód. Czytając o zagranicy warto zachować dystans, a najlepiej sięgnąć po chwili do mediów alternatywnych.
MM