Naczelna Rada Lekarska skrytykowała w tym tygodniu nowe prawo, przewidujące możliwość łatwiejszego zatrudniania lekarzy spoza Unii Europejskiej. Medycy bronią się teraz przed zarzutami, że działają tylko we własnym interesie. Ich zdaniem niedobór lekarzy jest tak wielki, że nie zabraknie dla nich pracy, ale obecne regulacje w zakresie zatrudniania obcokrajowców są niebezpieczne dla pacjentów.

Pandemia koronawirusa w jeszcze większym stopniu ukazała problemy polskiej służby zdrowia. Szczególnie dramatycznie wyglądają coraz większe braki wśród personelu medycznego. Dla ekspertów nie jest to jednak nic nowego. Od dawna alarmowano, że wśród państw UE mamy najniższą liczbę lekarzy w przeliczeniu na tysiąc mieszkańców. Statystycznie jest ich więc 2,4 przy średniej unijnej wynoszącej 3,8 lekarza. Sytuacja jest dużo lepsza nawet w państwach pogrążonych w kryzysie – w Grecji jest to 6,1 lekarza, zaś w Portugalii 5,2.

Rządzący szukają więc sposobów na zwiększenie liczby lekarzy, zwłaszcza w czasie niedoborów spowodowanych koniecznością pomocy pacjentom z COVID-19. W ubiegłym tygodniu Sejm przyjął więc Ustawę o zmianie niektórych ustaw w celu zapewnienia w okresie ogłoszenia stanu zagrożenia epidemicznego lub stanu epidemii kadr medycznych. Przewiduje ona znaczące ułatwienia w kwestiach zatrudnienia medyków spoza terytorium UE.

Nowe rozwiązania skrytykowała wspomniana Naczelna Rada Lekarska. Spotkała ją za to spora krytyka, głównie ze strony środowisk liberalnych. Twierdzą one, że w ten sposób lekarze załatwiają swoje partykularne interesy, obawiając się konkurencji. Dr Jerzy Friediger podkreśla jednak w rozmowie z portalem PulsHR.pl, że przy obecnych niedoborach jemu i jego kolegom starczy pracy na 50 lat. Właśnie tyle dzieli Polskę od państw z dużo większą liczbą medyków.

Środowisko lekarskie jest więc zaniepokojone popadaniem w kolejną skrajność. Dotychczas proces potwierdzania uprawnień zagranicznych medyków trwał latami. Teraz z kolei będzie zupełnie inaczej, bo będzie można ich zatrudnić niemal od ręki. Jednocześnie procedury są bardzo nieprzejrzyste. Medycy nie będą musieli chociażby znać języka polskiego, a przecież w takim przypadku trudno poznać chociażby dolegliwości na jakie skarżą się chorzy.

Friediger, będący członkiem prezydium NRL, sam nie jest przeciwnikiem zatrudniania obcokrajowców. Krytykuje jednak formę w jakiej będzie się to odbywać. Podaje zresztą konkretne przykłady, gdy zagraniczni lekarze tak naprawdę nie posiadali podstawowej wiedzy. Wspomniany medyk zauważa, że w niektórych państwach spoza UE dyplom można kupić na bazarze, dlatego konieczne są chociażby procedury pozwalające na dokształcanie obcokrajowców.

Być może należy wrócić do dwustopniowego systemu kształcenia lekarzy. Już po pierwszym z nich młodzi medycy posiadali bowiem pewne uprawnienia. Teraz po sześciu latach studiów nie mogą obsługiwać pacjentów, natomiast po paru dniach od zdania egzaminu mogą wszystko. Tym samym przez długi czas służba zdrowia pozbawiona jest osób, które mogłyby podejmować pracę.

Na podstawie: pulshr.pl.

Zobacz również: