Im więcej w kampanii wyborczej Robert Biedroń mówił socjalnym programem Partii Razem, tym miał mniejsze poparcie w sondażach, a ostatecznie na całe szczęście swoim wynikiem przybił gwóźdź do własnej politycznej trumny. Od tego czasu środowiska skupione wokół „Krytyki Politycznej” starają się przekonywać, że tak zwani lewicowi wyborcy powinni bez cienia wątpliwości głosować na Rafała Trzaskowskiego. Lewica w Polsce pokazuje jak na dłoni ogólnoświatową tendencję, zgodnie z którą lewicowcy stali się kwiatkiem do liberalnego kożucha.

Klęskę Biedronia zasadniczo można było przewidzieć. Nie chodzi nawet o niedotrzymanie ubiegłorocznej obietnicy rezygnacji z mandatu europosła, ale o jego ewidentne medialne zużycie. Choć ofensywa ruchów LGBT jest widoczna zwłaszcza w ostatnich latach, to sam Biedroń posłem został po raz pierwszy już w 2011 roku, a od więcej niż dekady jest promowany przez media. W tym czasie nie zrobił nic godnego uwagi, oczywiście poza manifestowaniem swojej orientacji. Przede wszystkim zaś w ciągu zaledwie kilkunastu miesięcy zrobił programową woltę o 180 stopni.

W ubiegłym roku jego projekt Wiosna miał typowo liberalny charakter. Biedroń nie mówił nic o tanich mieszkaniach na wynajem, lecz głównie o hasłach światopoglądowych. Przejęcie klasycznych socjaldemokratycznych haseł od Partii Razem było jak widać nie do przyjęcia dla rzekomo lewicowego elektoratu. Nie powinno to szczególnie dziwić, bo prawdę o wyborcach koalicji Lewicy pokazały w ostatnich miesiącach dwa sondaże. Według CBOS-u, prowadzącego badania przy okazji wyborów parlamentarnych, miała ona… najbardziej ekonomicznie liberalny elektorat obok Konfederacji. Co więcej, w niektórych sprawach „lewicowcy” byli nawet jeszcze bardziej radykalni. Podobnie było kilka tygodni temu, gdy większość wyborców Lewicy opowiedziała się za zawieszeniem programu 500 plus – tutaj niemal równo podzieleni byli z kolei zwolennicy sojuszu konserwatywnych liberałów i narodowców.

Pod pantoflem Platformy

Elektorat Lewicy tym samym zupełnie bezproblemowo porzucił Biedronia na rzecz Trzaskowskiego. Czyli przedstawiciela typowej polskiej liberalnej elity, chwalącego się głównie dokonaniami naukowymi oraz chełpiącego się swoimi talentami poliglotycznymi. Oczywiście w zdobyciu wykształcenia i pracy naukowej nie ma nic złego, tym niemniej Trzaskowski łączy powyższe z typowym „grzechem” polskich liberałów. A jest nim oczywiście totalne odklejenie od problemów społeczeństwa. Iloma obecnie socjalnymi obietnicami nie szachowałby obecny prezydent Warszawy, to będzie on zupełnie niewiarygodny dla Polaków najbardziej pokrzywdzonych transformacją systemową autorstwa Leszka Balcerowicza.

Tak samo po dwóch tygodniach kampanii przed drugą turą  będzie zresztą ze środowiskiem „Krytyki Politycznej”. Co z tego, że wyda ona kilka kolejnych pozycji książek autorów krytykujących współczesny neoliberalny porządek społeczno-ekonomiczny, gdy otwarcie popiera jego typowego przedstawiciela? W celu utorowania drogi do władzy Platformie Obywatelskiej, Sławomir Sierakowski wraz ze swoimi ludźmi jest nawet w stanie usprawiedliwiać… umizgi Trzaskowskiego do elektoratu Krzysztofa Bosaka, czyli zwolenników najbardziej skrajnego liberalnego modelu ekonomicznego.

„KryPol” najwyraźniej postanowił zresztą nie być gorszy od samego włodarza stolicy. Trzaskowski po pierwszej turze wyborów pochwalił Bosaka za jego program ekonomiczny, kilka minut wcześniej zapewniając wyborców Biedronia, że łączy go z nim „walka z wykluczeniem”. Tego niezwykle ciekawego szpagatu pozazdrościła najwyraźniej kawiorowa lewica, stąd obok tekstów wspierających Trzaskowskiego z pozycji światopoglądowego liberalizmu uruchomiono także Piotra Szumlewicza. Jeden z czołowych lewicowych oszołomów zaatakował więc prezydenta Andrzeja Dudę z pozycji lewicowych ekonomicznie. Jego argumenty mające przemawiać za brakiem antypracowiczych rozwiązań po ewentualnej wygranej Trzaskowskiego można jedynie skwitować śmiechem.

Soros lepszy od Sandersa

Uśmiech politowania w kontekście wspierania Trzaskowskiego może pojawić się na twarzy także podczas wertowania archiwum „KryPola”. Jeszcze kilka miesięcy temu rzekomo lewicowe pismo zachwycało się kandydaturą Berniego Sandersa, walczącego wówczas o nominację prezydencką z ramienia amerykańskiej Partii Demokratycznej. Zadeklarowany socjalista był przedstawiany przede wszystkim jako konkurencja dla „faszyzującego” Donalda Trumpa. Z tego powodu środowiska polskiej lewicy skupiały się głównie na jego progresywnym programie społecznym. Czyli na równości wszystkich i wszystkiego, legalizacji narkotyków, otwarciu granic dla imigrantów czy szeroko pojętym wspieraniu wszelkich możliwych mniejszości.

Tymczasem Sanders jako socjaldemokrata starej daty skupiał się w swojej kampanii na czymś innym. Dostrzegała to dużo bardziej, oczywiście z charakterystyczną dla siebie obsesją na punkcie mniej lub bardziej urojonego komunizmu, polska prawica. To właśnie ona zrobiła z Sandersa marksistowskiego fanatyka, który uczyni ze Stanów Zjednoczonych drugą Koreę Północną albo Wenezuelę. Było to oczywistą bzdurą, bo amerykański senator najczęściej odwołuje się do duńskiego modelu państwa dobrobytu, tym niemniej postulaty lewicowe obyczajowo pozostawały w jego kampanii tłem dla tych ekonomicznych.

„KryPol” oczywiście dla świętego spokoju wrzucił o tym jeden czy dwa teksty, tym niemniej bez przesadnego entuzjazmu. Trudno się pod tym względem dziwić, gdy spojrzy się choćby na najnowsze dane o dochodach Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Wydawca lewicowego pisma w ubiegłym roku otrzymał dokładnie 2,23 mln zł z fundacji amerykańsko-żydowskiego finansisty George’a Sorosa. Tym samym naszej kawiorowej lewicy jej ulubionego przysmaku z pewnością nie zabraknie. Jak widać nie przeszkadzają jej bowiem pieniądze od człowieka korzystającego na jednym z największych osiągnięć finansowych neoliberalizmu, czyli na obrocie finansowym już dawno ważniejszym w świecie zachodnim od tradycyjnej produkcji dóbr i usług.

Razem martwi się o Amerykę

Od dłuższego czasu, a dokładniej od zawiązania koalicji z Wiosną Biedronia i Sojuszem Lewicy Demokratycznej, gdzieś nieco w cieniu żyją sobie aktywiści Partii Razem. Co prawda czasem w mediach pojawia się Adrian Zandberg, ale najczęściej właśnie głosząc tyrady na temat kwestii światopoglądowych. W sumie trudno się dziwić, gdy wspomniany Biedroń tracił najwięcej poprzez odwoływanie się do haseł towarzyszących popularnym „Razemkom” od zarania ich działalności. Swoje ostrze działacze Razem zresztą mocno stępili, stąd zamiast krzyczeć „znajdzie się cela dla Leszka Millera” wolą być z nim w jednej koalicji.

Trudno się temu zresztą dziwić, kiedy posłucha się wystąpień niejakiego Macieja Koniecznego. Jego znakiem rozpoznawczym stała się koszula bez marynarki i krawata, a także zaciśnięta pięść podczas zaprzysiężenia Sejmu na jesieni ubiegłego roku. Trzeba uczciwie przyznać, że akurat Konieczny w sprawach ekonomicznych nie wyrzeka się swoich dotychczasowych poglądów, dlatego raczej bliżej mu do hiszpańskiego Podemos niż planu Balcerowicza.

Z pewnością nie jest mu jednak blisko do antyimperialistycznych haseł rewolucyjnej lewicy. Konieczny podczas sejmowych wystąpień stale gardłuje bowiem za dalszą integracją Polski ze strukturami euroatlantyckimi. Pokazał to najlepiej w połowie kwietnia, kiedy krytykował Konfederację za zwracanie  uwagi na ustawę 447 dotyczącą wspierania przez władze USA roszczeń żydowskich. Wówczas Konieczny podkreślał, że „jesteśmy niepodległym krajem, a nie amerykańską kolonią”, natomiast „o polskim prawie nie decyduje amerykański Senat”. Co prawda patrząc na aktywność ambasador Georgetty Mosbacher można odnieść nieco inne wrażenie, ale jak widać i w tym aspekcie polska lewica woli liberalną lewicowość rodem z łamów brytyjskiego „Guardiana”.

Bardziej Macron niż „marksizm kulturowy”

W polskich środowiskach prawicowych od kilku lat wielką popularność zdobywa pojęcie „kulturowego marksizmu”. Mają nim być właśnie postulaty ideologiczne skupiające się na prawach imigrantów czy postulatach mniejszości seksualnych. Tymczasem myśl Karola Marksa do cna przeżarta była typowo materialistycznym podejściem. Ukoronowaniem marksistowskiej walki o postulaty klasy pracującej było więc stworzenie społeczeństwa funkcjonującego w warunkach zniesienia własności prywatnej. Tymczasem współczesna lewica neguje świat tradycyjnych wartości, lecz pod tym względem nie różni się od liberałów. Rozpowszechniony w kręgach polskiej prawicy konserwatywny liberalizm najwyraźniej nie pozwala jednak na krytyczne spojrzenie właśnie na liberalizm.

Trudno bowiem dostrzec, aby Soros czy działające w podobny sposób wielkie korporacje dążyły do zniesienia wartości prywatnej. Wszak byłyby pierwszą ofiarą marksistowskich postulatów. Lewica zarówno w Polsce, jak i na świecie wydaje się być więc całkowicie spolegliwa wobec międzynarodowych koncernów, zadowalając się ich wsparciem dla liberalnej rewolucji obyczajowej. Polska lewica przypomina więc pod tym względem francuską Partię Socjalistyczną, która zwinęła się w pięć minut, gdy na scenie politycznej pojawił się wspierany przez finansjerę Emmanuel Macron.

M.