Zadeklarowana liberalna „socjolożka” postanowiła przyjrzeć się najbardziej radykalnym wyborcom amerykańskiej Partii Republikańskiej, czyli mieszkającym w Luizjanie stronnikom nieco zapomnianej konserwatywno-liberalnej platformy Tea Party. Trzeba przyznać, że autorce „Obcego we własnym kraju” udało się w możliwie jak najbardziej obiektywny sposób przedstawić mieszkańców słynnego amerykańskiego południa, chociaż wciąż trudno zrozumieć ich polityczne wybory z gatunku indyka domagającego się Święta Dziękczynienia.

Dyskusja na temat wyboru Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych mocno ucichła, podobnie jak wspomniana już Tea Party, co nie oznacza jednak, że została ona całkowicie zarzucona. Do dzisiaj wielkomiejskie liberalne elity Ameryki starają się zrozumieć, jakim cudem wyśmiewany przez nich kandydat mógł zostać wybrany na urząd prezydenta największego światowego mocarstwa, czy nam się to podoba czy nie, rozdającemu karty w całej globalnej polityce. Omawiając „Obcego we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy” należy pamiętać, iż Arlie Russell Hochschild zbierała materiały do swojej książki na długo przed republikańskimi prawyborami, dlatego kwestia samego miliardera została jedynie zasygnalizowana w ostatniej części książki.

Nie zmienia to jednak faktu, iż zwycięstwo Trumpa nie byłoby możliwe bez wcześniejszej aktywności Tea Party, czyli najbardziej konserwatywnej społecznie i liberalnej gospodarczo frakcji wewnątrz Partii Republikańskiej, której politycy cieszą się tradycyjnie największym poparciem w południowej części Ameryki. To właśnie członkowie i zwolennicy „Partii Herbacianej” są głównymi rozmówcami emerytowanej profesor Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, czyli jednego z głównych bastionów amerykańskiej liberalnej lewicy. Hochschild postanowiła bowiem zrozumieć fenomen zwolenników prawicy z drugiego najbiedniejszego stanu Ameryki, a mimo swoich nieukrywanych poglądów wzniosła się przy tym na wyżyny obiektywizmu, które niestety nie byłyby raczej dostępne dla sporej części jej politycznych oponentów.

Właśnie z tego powodu w książce nie znajdziemy dominującej w Stanach Zjednoczonych narracji na temat konserwatywnych zwolenników prawicy, wyzywanych w liberalno-lewicowych mediach od prostaków, lumpów, rasistów i nazistów. Hochschild w swojej pracy przedstawia zupełnie inny obraz „południowców”, jako osób życzliwych, gotowych na wymianę poglądów i stawiających na pierwszym miejscu wartości rodzinne, a przy tym nie dających jej odczuć, iż jest dla nich ciałem obcym i wręcz niepożądanym w ich „małych ojczyznach”.

Autorka omawianej publikacji, jak już zresztą wspomniano, wprost artykułuje swoje poglądy i stara się zrozumieć swoich rozmówców poprzez własną siatkę pojęciową. Z tego powodu książka podzielona jest zasadniczo na opis „Wielkiego Paradoksu” i „Głębokiej Historii”. Pierwsze ze wspomnianych pojęć dotyczy korelacji pomiędzy wyborami politycznymi bohaterów książki i negatywnego wpływu owych decyzji na ich własne życie, natomiast drugie wskazuje na własne doświadczenia mieszkańców Luizjany, które właśnie determinują wyznawany przez nich pogląd na życie.

Najciekawszy wydaje się być „Wielki Paradoks”, polegający głównie na popieraniu przez rozmówców Hochschild polityków przyczyniających się do degradacji ich lokalnego środowiska i do pogłębiających się problemów społecznych regionu. Luizjana jest bowiem nie tylko drugim najbiedniejszym stanem Ameryki, lecz dodatkowo ulega dalszej degradacji. Bohaterowie publikacji cierpią więc z powodu zanieczyszczenia środowiska przez wielkie koncerny, na które lokalne władze nie nakładają żadnych ograniczeń. Część z nich z powodu wszechobecnego smrodu z fabryk czy niezdatnej do użytku wody musiała nawet opuścić swoje miejsca zamieszkania, co jest o tyle paradoksalne, iż deklarują oni przywiązanie do wartości rodzinnych i tym samym familijnego dziedzictwa, jakim przecież są przecież ich własne domy, na budowę których pracowały przecież także poprzednie pokolenia.

Co prawda niektórzy z nich protestują przeciwko zanieczyszczaniu środowiska przez wszechobecne koncerny naftowe, wytaczając im między innymi procesy, ale jednocześnie popierają polityków opowiadających się za likwidacją federalnych regulacji w tej kwestii. Mieszkańcy Luizjany w swojej niechęci do rządu centralnego są gotowi wspierać także lokalne władze, które redukują usługi publiczne na rzecz dopłat dla wielkich koncernów. Rozmówcy Hochschild są bowiem przeciwnikami pomocy społecznej (chociaż częstokroć sami nie byliby w stanie bez niej wyżyć), ale nie widzą jednocześnie niczego złego w tym, iż ich podatki są przeznaczane na już syte korporacje, transferujące na dodatek swoje zyski do centrali w innych stanach oferujących zresztą swoim mieszkańcom… daleko posunięte gospodarcze regulacje i zapewniające dość rozwiniętą pomoc państwa dla najsłabiej sytuowanych Amerykanów.

Mieszkańcy Luizjany w dużej mierze uzasadniają swoje polityczne wybory faktem, iż są głęboko religijni, podobnie jak reprezentujący ich liderzy Tea Party, dlatego głosują głównie na polityków „kierujących się Biblią”. Jednocześnie jednak przejawiają oni daleko posuniętą wiarę w przekaz czołowych konserwatywno-liberalnych mediów, takich jak osławiona stacja FOX News. Tymczasem niezwykle często nie ma jednak zbyt wielkiego związku z rzeczywistością, o czym można przekonać się czytając aneksy do „Obcego we własnym kraju”. Wynika z nich bowiem, że rozmówcy Hochschild  opierają się na zupełnie nieprawdziwych informacjach dotyczących ekonomii i pomocy społecznej, charakterystycznych zresztą dla panującej również w naszym kraju mitologii liberalnej.

Nie dostrzegli więc oni ani wprowadzonego za czasów Clintona zmniejszenia wydatków na cele socjalne, ani redukcji miejsc pracy idącej w parze ze zwiększaniem finansowych zachęt dla największych koncernów, nie wspominając już o dużo mniejszej skali zatrudnienia Amerykanów w sektorze państwowym (niecałe 19 procent przy rzekomych „nawet 40 procentach”), niż przedstawiają to odbiorcy mediów wspierających wielki biznes. Podobnych przykładów jest kilkanaście, a wszystkie świadczą niestety o dość ograniczonym pojmowaniu świata przez amerykańską prawicę, której zwolennicy są takimi samymi odbiorcami nieprawdziwych informacji, jak ich liberalno-lewicowi oponenci.

Oczywiście niektórzy mogą podziwiać wytrwałość tych ludzi – są przecież gotowi nawet żyć w zanieczyszczeniach i ubożeć, byle tylko u władzy pozostawali wspomniani już „politycy kierujący się Biblią”. Problem polega jednak na tym, iż jest to działanie krótkowzroczne. Zdecydowana większość ludzi, szczególnie tylko powierzchownie zaangażowanych politycznie, zacznie bowiem w końcu patrzeć bardziej przychylnie na osoby obiecujące im zmianę na lepsze. Problemem prawicy na całym świecie wydaje się być bowiem fakt, iż posługuje się ona neoliberalną mitologią, a interesy wielkiego kapitału są dla niej znacznie ważniejsze od deklarowanego światopoglądu, zaś owe interesy najczęściej nie są wcale zbieżne z potrzebami społeczeństwa.

Co najciekawsze, to właśnie autorka książki przypomina, iż niegdyś konserwatywna prawica w Stanach zachowywała się zupełnie inaczej. To właśnie ona stawiała na prospołeczne rozwiązania, wprowadzając między innymi prawo pracowników do negocjacji zbiorowych z pracodawcą, płacę minimalną, ubezpieczenie od bezrobocia i rozszerzenie tego świadczenia, blisko dziewięćdziesięcioprocentowy podatek dla najbogatszych, czy też decydując się na zwiększenie inwestycji w infrastrukturę. Mniej więcej w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku amerykańska prawica zaczęła jednak odchodzić od podobnych pomysłów, stawiając głownie na radykalny, neoliberalny program gospodarczy. To między innymi jeden z głównych powodów, dla których Amerykanie jako społeczeństwo znacząco skręciło w lewo, dlatego warto zastanowić się, czy łączenie konserwatywnych wartości z korzystnym tylko dla niektórych grup społecznych neoliberalizmem nie jest przypadkiem receptą na katastrofę.