charlie_hebdoRozpalone polskie głowy, szczególnie utożsamiające się z szeroko pojętą prawą stroną, zajęte są właśnie masakrą dokonaną w redakcji tygodnika „Charlie Hebdo”. Choć rzecz wydarzyła się we Francji, zapewne w Polsce będzie przeżywana w jeszcze większym stopniu. Zanim dziennikarze pisma zostaną okrzyknięci mianem męczenników za walkę z islamizacją, warto jednak pochylić się nad dość nieciekawą, lewacką proweniencją magazynu.

Gdyby celem naszego portalu było schlebianie gustom ludzi szukających prostych rozwiązań, lub rosnącej armii tzw. „gimbopatriotów”, nie wyglądałoby to, mówiąc oględnie, zbyt dobrze. Czcilibyśmy teraz zapewne bohaterów „walki z islamizacją” i „nacjonalistów” takich jak holenderski populista Geert Wilders czy Szwedzcy Demokraci. A więc obrońców nie „europejskiej cywilizacji”, ale wszystkiego, co tak naprawdę ją zniszczyło. Wilders, SD i kilka innych grup określanych mianem „skrajnej prawicy”, nie chcą bowiem odbudowywać Europy opartej na konserwatywnych wartościach, ale bronią źródeł jej rozkładu przed religijnymi zasadami islamu. Podobnie nie dajemy nabrać się na slogany neokonserwatystów, przekonujących, że walka z radykalnym islamem wiedzie przez popieranie interesów Izraela i Stanów Zjednoczonych. Po efektach tzw. „arabskiej wiosny” czy ataku na Irak, nie trzeba obecnie głębszych analiz, aby odrzucić podobną propagandę, jednak kilka lat temu nie było to jeszcze tak oczywiste…

Na szczęście na Autonom.pl nie zajmujemy się emocjonalnym lamentem i przed analizą politycznych zjawisk, szczególnie w tak delikatnych kwestiach jak polityka międzynarodowa, nie musimy wylewać sobie na głowy kubła zimnej wody. Podobnie jest w sprawie ataku na redakcję francuskiego magazynu „Charlie Hebdo”, który pewnie jeszcze przez wiele tygodni będzie rozpalał głowy szeroko pojętej prawej strony polskiego internetu. Abstrahując od samego zamachu, warto powiedzieć kilka słów o samym piśmie, nim ludzie czerpiący informacje z nagłówków, awansują je w poczet bohaterów walki z postępującą islamizacją Zachodu.

Początki „Charlie Hebdo” sięgają przełomu lat 60 i 70 XX w. Wówczas grupa satyryków przemieniła miesięcznik „Hara-Kiri” w tygodnik, który nie przetrwał jednak zbyt długo. W listopadzie 1970 r. zmarł bowiem gen. Charles de Gaulle, zaś kilka dni wcześniej, w pożarze dyskoteki w  Colombey-les-Deux-Eglises zginęło 146 osób. Protoplaści „Charlie Hebdo” opublikowali więc okładkę w formie nekrologu, zatytułowaną „Tragiczny bal w Colombej: zginęła jedna osoba”, za który gaullistowski minister spraw wewnętrznych zamknął pismo. Niezbyt wyszukany dowcip spowodował, iż satyrycy musieli powołać do życia nowy magazyn, a więc istniejące do dzisiaj „Charlie Hebdo”.

Wykorzystanie tragicznego pożaru do wyśmiania śmierci de Gaulle’a, nie było dziełem przypadku. Satyrycy którzy stworzyli „Charlie Hebdo” byli bowiem związani ze środowiskami studenckiej rewolty z marca 1968 r.  Właśnie to wydarzenie uznaje się za prawdziwy początek rozwoju „Nowej Lewicy”, promującej idee i zmiany kulturowe kształtujące obecne „wartości” zachodnioeuropejskich społeczeństw. Nie trudno więc odgadnąć kto był prawdziwym wrogiem numer jeden dla redaktorów „Charlie Hedbo”. Na jej łamach przez całe lata obrywało się głównie szeroko pojętej prawicy i chrześcijanom. W latach 70. pismo prowadziło nawet specjalną rubrykę, poświęconą monitorowaniu i wyśmiewaniu francuskiego ruchu narodowo-rewolucyjnego. Pismo z każdym rokiem sprzedawało się jednak coraz gorzej, dlatego na początku lat 80. zawiesiło działalność, powracając do niej blisko dziesięć lat później. „Charlie Hebdo” zasiliły wówczas późniejsze ofiary zamachu w siedzibie redakcji tygodnika, związane zresztą ze środowiskami skrajnej lewicy. Bernard Maris pomagał w kampaniach Zielonych,  Stephane Charbonnier przez wiele lat wspierał Francuską Partię Komunistyczną i Front Lewicy, natomiast pozostali również byli związani z ruchami rewolucyjnego socjalizmu.

„Charlie Hebdo” zaczęło się jednak ponownie rozpadać. Nie tylko nie przebiło się do głównego nurtu francuskich tygodników, ale część współpracowników pisma odeszło z niego, krytykując jego zbyt radykalne określenie się po stronie skrajnej lewicy. Co ciekawe, w 2002 roku jeden z publicystów magazynu został z niego wyrzucony, po tym jak opublikował pozytywną recenzję książki włoskiej przeciwniczki islamu, Oriany Fallaci. Po zmianie wydawcy, w 2006 r. pismo po raz pierwszy opublikowało karykatury Mahometa, przedrukowując je z duńskiego dziennika „Jyllands-Posten”. Gazeta po roku wygrała procesy o znieważenie muzułmanów, lecz po skandalach odszedł jej wydawca, którego miejsce zajęło dwóch rysowników tygodnika. Karykatury drażniące wyznawców islamu pojawiły się na łamach pisma jeszcze zaledwie parę razy, choć w 2011 r. spowodowały one pierwszy atak na redakcję i od tego czasu jej siedzibę stale pilnowała francuska policja.

Trudno natomiast zliczyć liczbę antychrześcijańskich karykatur, drwiących z papieży i kleru, które pojawiły się na łamach „Charlie Hebdo” i częstokroć były bardziej obsceniczne niż najbardziej zajadłe publikacje polskich tygodników „Nie” czy „Fakty i Mity”. W tym roku pismo zajmowało się jednak głównie Frontem Narodowym, w związku z jego sukcesami w tegorocznych wyborach. Szefowa narodowców pojawiła się na okładce „Charlie Hebdo” co najmniej parę razy, i nie trudno domyśleć się w jakim kontekście.

Zanim wniesie się redaktorów pisma na ołtarze „wolnościowców” i męczenników za „walkę z islamizacją”, warto pamiętać, że tygodnik był po prostu zajadle antyreligijny, a jego głównymi wrogami były wszelkie konserwatywne i nacjonalistyczne wartości. „Charlie Hebdo” nie walczy o europejską cywilizację. Wręcz przeciwnie, jest jej zajadłym krytykiem, używającym prymitywnego humoru do obsmarowania ludzi, nieidentyfikujących się z nihilizmem skrajnej lewicy.

MM