„W części społeczeństwa zaczyna przeważać przekonanie, iż ma ono do czynienia z wielkim czarusiem i doskonałym specem od komunikacji” – podsumował spadające notowania nowego francuskiego prezydenta jeden z tamtejszych politologów. Coraz częściej Emmanuel Macron jest jednak porównywany do tureckiego prezydenta Recep Tayyip Erdoğan, ponieważ podobnie jak on stara się skupić pełnię władzy w swoich rękach, o czym świadczy chociażby zapowiedź wprowadzania najważniejszych reform poprzez dekrety z mocą ustawy. Tym samym Macron nie zawiódł swoich głównych sprzymierzeńców, czyli francuskich oligarchów, bowiem proponowane przez niego zmiany są miodem na serce tamtejszych neoliberałów.

Niecałe dwa miesiące temu Macron mógł zdecydowanie podnosić ręce w geście triumfu. Kierowany przez niego ruch „Republika Naprzód!” (LREM) właśnie zdecydowanie zwyciężył we francuskich wyborach parlamentarnych, natomiast on sam już od prawie miesiące pełnił funkcję głowy państwa. Doskonały marketingowy produkt, jak od pewnego czasu pogardliwie nazywają Macrona niektórzy tamtejsi politolodzy, triumfował z poparciem ponad 66 proc. głosujących Francuzów, ale od tego czasu wiele się zmieniło. Obecnie jedynie nieliczne sondaże wskazują na poparcie dla prezydenta w okolicach 40 proc., natomiast najczęściej przekracza ono już nieznacznie zaledwie 35 proc.

Wojna ze sztabem

Powodów gwałtownego spadku poparcia dla Macrona jest kilka, ale najpoważniejszy kryzys wizerunkowy przyniósł mu konflikt z dowództwem francuskiej armii. Wojsko wciąż cieszy się we Francji dużym autorytetem, dlatego nieprzypadkowo nowy prezydent zapowiadał w kampanii wyborczej zwiększenie wydatków na armię. Miesiąc temu okazało się jednak, że są to jedynie obietnice bez pokrycia, bowiem w rozmowie z mediami jeden z nowych ministrów francuskiego rządu ujawnił, iż Macron chce okroić budżet obronny o blisko 850 milionów euro. Ta zapowiedź została ostro skrytykowana przez dowódcę francuskiego sztabu generalnego, gen. Pierre’a de Villiers’a, który ostatecznie ustąpił ze stanowiska. Wojskowy stwierdził, że w związku z ograniczaniem wydatków na wojsko nie jest możliwe zapewnienie sprawnego funkcjonowania sił zbrojnych, aby mogły one należycie chronić Francuzów w kraju i poza jego granicami.

Krytyka Macrona na publicznym forum spowodowała, że francuska głowa państwa za pośrednictwem mediów odpowiedziała Villiers’owi. Prezydent stwierdził wprost, że kwestionowanie jego decyzji jest niedopuszczalne, a sam wojskowy powinien bezwzględnie się go słuchać, ponieważ to właśnie najważniejsza osoba w państwie wydaje rozkazy. Słowa Macrona ostro podsumował emerytowany gen. Vincent Desportes. W rozmowie z agencją Reutersa były już wojskowy stwierdził, iż „jasnym jest, że władza wykonawcza nie może znieść sytuacji, w której najwyższe rangą osoby publiczne mają zdanie odmienne od wizji politycznej stworzonej przez Pałac Elizejski. To nie erdoganizm, ale nie jesteśmy już od niego daleko”.

Rządząc dekretami

Desportes tym samym powiedział to, o czym wcześniej mówiono jedynie po cichu, a więc o autorytarnym stylu przywództwa przyjętym przez Macrona. Jeśli nowy francuski prezydent nie wykazał się nawet odrobiną szacunku wobec cieszącego się ogromnym autorytetem gen. Villiersa, wówczas trudno oczekiwać, aby chciał specjalnie wsłuchiwać się w głos społeczeństwa. Jeszcze przed swoim zaprzysiężeniem, Macron zapowiadał zresztą, że będzie wprowadzał sporą część reform przy pomocy dekretów, a już trzy miesiące później otrzymał takie uprawnienia od parlamentu zdominowanego przez swoją partię. Posłowie do Zgromadzenia Narodowego przegłosowali bowiem odpowiednie zmiany, które dają Macronowi możliwość zmian w kodeksie pracy właśnie za pośrednictwem dekretów z mocą ustawy, czyli tym samym nie musi w tej sprawie konsultować się z parlamentem.

Macronowi przyświeca oczywiście szlachetne hasło naprawy francuskiej gospodarki, ale trudno rzeczywiście wierzyć w takie intencje, kiedy mamy do czynienia z byłym pracownikiem banku Rothschildów. Komentatorzy krytyczni wobec nowej głowy państwa zwracają przy tym uwagę, iż musiałaby ona naprawiać własne błędy. Macron został bowiem wykreowany na nową postać w tamtejszej polityce, lecz po pierwsze był wieloletnim działaczem Partii Socjalistycznej (PS), a po drugie jako socjalistyczny minister gospodarki był de facto architektem polityki ekonomicznej swojego poprzednika François Hollande’a, która poniosła całkowitą klęskę. Ręce zacierają natomiast tamtejsi oligarchowie i finansiści. Samo zwycięstwo Macrona spowodowało swoisty boom na paryskiej giełdzie, a sponsorowane przez najbogatszych Francuzów media nadal bronią jego postawy.

Zabawy z historią

Autorytarny sposób sprawowania władzy, oraz wdrażanie niepopularnych reform gospodarczych, nie są jedynymi skazami na wizerunku Macrona. Choć Francja przez ostatnich pięć lat kojarzyła się głównie z lewicową inżynierią społeczną, Francuzi nie są wcale skłonni do narodowego samobiczowania, dlatego wielu z nich woli nie wspominać o wydarzeniach z czasów II wojny światowej. Macron spadek poparcia zawdzięcza również deklaracji o odpowiedzialności państwa francuskiego za wywiezienie Żydów do niemieckich obozów koncentracyjnych. Francuski prezydent złożył taką deklarację w obecności izraelskiego Benjamina Netanjahu, kiedy obaj uczestniczyli w 75. rocznicy obławy na przedstawicieli społeczności żydowskiej, którą przeprowadzili francuscy żandarmi. Jednocześnie Macron skrytykował wszystkie osoby nie uważające kolaboracyjny rząd w Vichy za kontynuację państwa francuskiego, chociaż już po zakończeniu wojny Republika Francuska uznała wszelkie akty prawne ustanowione przez rząd Vichy za nieważne, tym samym oficjalnie odrzucając dziedzictwo Vichy.

Wszystko wskazuje na to, że Macron ma szansę pobić rekord swojego byłego przełożonego. Hollande zakończył swoją prezydenturę z rekordowo niskim poparciem, ale dynamika spadku jego popularności nie była tak wyraźna. Świetny produkt marketingowy jakim był w czasie kampanii francuski prezydent zderza się więc mocno z rzeczywistością, zaś za działalność Macrona zapłacą sami Francuzi. Jeśli nie zacznie wycofywać się przynajmniej z części proponowanych reform i skupi się jedynie na dogadzaniu francuskim elitom, wówczas można domniemywać, iż okres jego prezydentury będzie nieustanną kampanią wyborczą prowadzoną przez Front Narodowy i jego szefową, Marine Le Pen.

M.