globalizacja i migracja a utrata tożsamości narodowej Ze względu na swą złożoność globalizacja sprawia problemy związane z jednoznaczną definicją. Jawi się więc jako termin nieostry, zaś samo zjawisko jako enigmatyczne. Nieporównywalnie prościej jest mówić o jej symptomach i przejawach. Następstwem jest więc wzrost wzajemnej zależności w sferze kultury, polityki, gospodarki w skali globalnej. Na jej mocy wydarzenia, które miały miejsce w jednej części świata mają konsekwencje dla pojedynczych ludzi i całych narodów w odległych nawet rejonach. Jej obszarami są finanse, rynki, strategie konkurencyjne, technologia, wiedza, modele konsumpcji i style życia, systemy prawne czy też obraz świata. Wyrazem globalizacji jest ekspansja instytucji gospodarki wolnorynkowej na coraz większy obszar kuli ziemskiej za pośrednictwem takich uczestników na globalnej arenie jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy czy też Światowa Organizacja Handlu. Efektem omawianego zjawiska jest neutralizacja świata wielu żyjących odrębnie kultur na rzecz wyłonienia się modelu poddanego westernizacji, co w efekcie wymusza redefinicję własnej tożsamości dokonywanej przez jednostkę.

Analizujący w latach 60. XX wieku wpływ komunikacyjnych technologii na świadomość i kulturę europejską Marshall McLuhan wygenerował pojęcie „globalnej wioski”. Powyższe badania doprowadziły do wniosku, iż nowe technologie w mediach umożliwiają nieograniczonym masom rozproszonym po całym świecie równoczesne wirtualne uczestnictwo w tych samych wydarzeniach. Świat się „kurczy”, technologie komunikacyjne skróciły dystans między kontynentami. Współczesność zdawałaby się przerastać prognozy Marshalla McLuhana. Znaczący jest dynamiczny rozwój technologii informatycznych i ich upowszechnienie. Poprzez pas transmisyjny, jaki stanowią wszelkie media, ludziom przekazywane są wzorce kultury z innych kręgów cywilizacyjnych i odnoszą oni wrażenie o ich nieuchronnym się zbliżaniu, przenikaniu i unifikacji. Z tego wniosku już niedaleko do fikcyjnego stwierdzenia, iż bez względu na rejon świata potencjalny emigrant nie będzie mieć problemów z adaptacją i wdrożenie się w kulturę autochtonów.

Zdaniem hurraoptymistów globalizacja to nie tyle co samorealizująca się tendencja społeczna, ale koncepcja na lepsze urządzenie ludzkiego świata. Poczynając od momentu, w którym termin ten wszedł na stale w dyskurs między środowiskami intelektualnymi (początek lat 80. XX wieku) jego percepcji towarzyszyła niczym nieskrępowana euforia. Pokładano nadzieję, że wzrost handlu międzynarodowego, dynamiczny rozwój technologii, inwestycji zagranicznych i ułatwienia w pokonywaniu barier przestrzennych staną się motorem napędowym dla wzrostu gospodarczego i postępu społecznego, który jawi się jako szansa na poprawę egzystencji dla wielu milionów ludzi na całym świecie. Prędko okazało się jednak, że korzyści te nie zostały równomiernie podzielone między ludzkość, a ich beneficjentami są przede wszystkim transnarodowe korporacje i zarządzające nimi globalne elity finansowe. Niejako więc w opozycji do entuzjazmu wobec globalizacji poszerza swój krąg trzeźwe spojrzenie sceptyków czy wręcz kontestatorów. Wśród problematycznych konsekwencji tego procesu wymieniane są: rozpad i utrata suwerenności przez państwa narodowe, ubóstwo i marginalizacja części krajów i regionów, kwestie obywatelstwa, homogenizacja kultury jak również migracje i wynikające na tym podłożu napięcia międzyrasowe i międzyetniczne. Właśnie dwóm ostatnim aspektom, będącym w silnym związku pragnę poświęcić swe rozważania.

Migracja

Z migracjami mieliśmy i mamy do czynienia w trakcie całej naszej historii. Były one istotą „wędrówki ludów”, która przyśpieszyła upadek Cesarstwa Rzymskiego między IV a VI wiekiem, czy też czasów wielkiej kolonizacji między wiekiem XVI a XX. Jeśli zaś przyjrzeć się współczesnej fali migracyjnej to następujące wnioski dostrzegalne są już powierzchownie: zróżnicowanie krajów, z których pochodzą imigranci, przemieszczanie na duże dystanse jak również przybywanie do krajów całkowicie odmiennych kulturowo.

Samuel Huntington w książce o tytule „Zderzenie cywilizacji” oddał skalę zjawiska przemieszczania się ludności na rok 1990. Mianowicie z danych zawartych w tej publikacji wynika, iż na tamten czas było ok. 100 milionów legalnych migrantów, uchodźców natomiast 19 milionów, zaś co najmniej 10 milionów stanowili nielegalni migranci. By unaocznić, że ów proces ma tendencje wzrostową powołam się na szacunki ONZ z przełomu XX i XXI wieku. W 2000 roku na świecie było 174,8 miliona imigrantów, 15,9 miliona uchodźców, kilkadziesiąt milionów migrantów jak również 40 milionów imigrantów nielegalnych. Niezależnie od źródła konfrontując zestawienie danych z lat 1990 i 2000 można dojść do konkluzji, iż liczba migrantów na świecie wzrosła w przedziale 46- 49%.

Światowe rynki przekształcają się w jedną „globalną gospodarkę”. Cechą naczelną tego modelu jest to, iż państwo przestaje być kluczowym aktorem regulującym procesy gospodarcze, wycofuje się z rynku w efekcie postępującej na całym świecie liberalizacji ekonomicznej. Owa sytuacja jest wyjątkowo korzystna dla transnarodowych korporacji, które to zaczynają odgrywać dominującą rolę. Dziś dysponują one kapitałem przekraczającym roczny PKB niejednego rozwijającego się kraju. Ponadto jako ponadnarodowa struktura funkcjonująca w kilku krajach jednocześnie mogą skutecznie omijać prawo krajowe poszczególnych państw. Państwo zaś traci swe mechanizmy obronne, wśród których wymienić należy protekcjonizm, cła, czy interwencjonizm. Następuje redukcja barier w przepływie kapitału, towaru i usług. Deregulacja współczesnego kapitalizmu umożliwia nieograniczony przepływ siły roboczej między krajami, podobnie jak innych czynników produkcji. Ludzie ulegają reifikacji, w ujęciu wolnorynkowym ich wartość zbliżona jest do środków produkcji, surowców naturalnych itp. Globalizacja odcina inwestora od społecznych powiązań w kraju, w którym posiada on filię. Do niedawna przedsiębiorca zmuszony był postępować humanitarnie – respektować warunki, w jakich podejmował aktywność gospodarczą. Dbał m.in. o zamożność i fundamentalne potrzeby społeczności, która dostarczała mu siły roboczej i z racji swej rangi partycypował w rozwiązywaniu jej problemów. Niedawny prymat więzi z daną społecznością został zastąpiony nowym absolutem, czyli materializmem. Aktualne postępowanie międzynarodowych korporacji motywowane jest konkurencyjnością, koniecznością minimalizowania kosztów wytwarzania. W związku z tym w razie wystąpienia potencjalnego kryzysu przenoszą one swą aktywność na obszar z ich perspektywy bardziej korzystny, może on również importować z niego określone dobra i towary, jeśli tylko jawi się to jako opłacalne. Zaawansowany technologicznie świat nie stwarza przedsiębiorcy problemu w zakresie transferu środków finansowych jak i materialnych w dowolne miejsce. Intratne staje się więc znalezienie w jednym regionie surowców naturalnych, w innym rynku zbytu, a jeszcze w następnym tańszej siły roboczej. Jeśli wygeneruje to jakieś długofalowe oszczędności grupa kapitałowa nie cofnie się przed „importem” ludzi z ośrodka o odmiennym systemie wartości, ale którzy podejmą na nowym obszarze tę samą pracę za niższe wynagrodzenie. Krokiem tym przyczynia się do rozrostu rzeszy bezrobotnych wśród miejscowej ludności – czego przykładem rzeczywistość państw Europy Zachodniej w dobie migracji do niej ludności z krajów afrykańskich i arabskich.

Modernizacja i rozwój techniczny to kolejne przyczyny kreujące możliwość przemieszczania się bez względu na dystans do pokonania. W następstwie ewolucji środków transportu migracja stała się nieporównywalnie łatwiejsza, tańsza i szybsza. Rozwój łączności urealnił opcję swobodnej komunikacji między emigrantami a ich rodzinami pozostającymi w miejscu pochodzenia.

Asumpt o zróżnicowanej sile stanowią także transformacje o podłożu politycznym bądź społecznym. Państwa upadłe jak Sudan, w którym rząd nie sprawuje kontroli nad większością podległego mu terytorium w wyniku totalnej destabilizacji i i bezkarnie popełnianych masowych przestępstw, generują tysiące uchodźców każdego dnia. Najświeższego przykładu w tym zakresie dostarczyły także nie tak odległe niepokoje w krajach cywilizacji arabskiej i przypadek uchodźców na włoskiej wyspie Lampedusa.

Niemniej ważnym czynnikiem skłaniającym ludzi do migracji są zmiany na tle ekonomicznym, szczególnie dotkliwe w gospodarkach peryferyjnych tzw. „trzeciego świata”. Wkraczające do nich rynkowe regulacje wymuszają eliminacje tradycyjnych źródeł utrzymania, co implikuje wzrostem liczby ludzi poszukujących możliwości zdobycia zarobków nawet kosztem definitywnej emigracji i podjęcia w nowym miejscu pracy poniżej swych kwalifikacji.

Myron Weiner w toku swej analizy skrupulatnie przyglądając się zależnościom rządzącym przemieszczaniu się ludności odnotował kolejną przyczynę w skali mikro będącą indywidualnym komponentem postawy imigranta (nie każdy z nich musi być przecież skłonny do powielania poniższego postępowania). Oddając mu głos: Jeśli istnieje jakiekolwiek pojedyncze ‘prawo’ rządzące migracją, to wygląda ono tak, że kiedy potok ten się już zacznie, sam się potem napędza. Migranci ułatwiają wyjazd z ojczystego kraju swoim krewnym i znajomym, dostarczając im niezbędnych informacji, środków finansowych, pomagając znaleźć pracę i mieszkanie na nowym terenie (…). Imigranci kreują przyjazną niszę, na której miałyby osiąść kolejne fale przybywających na dobrze już znany im obszar. Owa solidarność to symptomatyczna postawa dla społeczeństw kolektywnych i wywodzących się z innych kręgów cywilizacyjnych. Jawi się jednak jako irracjonalna dla przeciętnego Europejczyka z daleko posuniętą kulturą indywidualizmu.

Dyktatura multikulturalizmu – wszyscy jesteśmy ofiarami

Konsekwencje globalizacji wobec europejskich narodów stały się dotkliwsze w momencie przejścia z modelu kapitalizmu sterowanego w turbokapitalizm, którego wytyczne ignorują wszelkie różnice społeczne czy też kulturowe jak również ingerencję państwa w gospodarkę. Ta gwałtowna zmiana poprzez tzw. „twórczą destrukcję” przyniosła nie tylko postępującą pauperyzację szerokich mas społeczeństwa przy jednoczesnej wzmożonej kumulacji kapitału przez górne 5% populacji w państwie ale również erozję relacji międzyludzkich poprzez brak poczucia jakiegokolwiek bezpieczeństwa. Poprzez upadek „biznesu familijnego” na wzór włoski, likwidację firm a nawet całych gałęzi przemysłu, słabnącą rolę związków zawodowych, Europa Zachodnia w szybkim czasie zderzyła się z problemem bezrobocia i brakiem stałego zatrudnienia, co implikowało poczuciem życiowej niestabilności i utrudniało między innymi zakładanie rodziny. W tym samym czasie ogarnięte żądzą nieustannego powiększania swej konkurencyjności na światowych rynkach finansowych europejskie korporacje zdecydowały się na redukcję kosztów pracy. Zgodnie z zasadami wolnego rynku i teoriami forsowanymi przez neoliberalnych ekonomistów, którzy twierdzą, iż siła robocza podobnie jak inne czynniki produkcji powinna przepływać swobodnie pomiędzy krajami z ominięciem barier wynikających z odmienności kultur, narodowości, ras, przynależności etnicznej bądź religii, zdecydowano się o ściągnięciu do Europy imigrantów z obcych ośrodków cywilizacyjnych. Bodźcem do tego procesu były wielokrotnie niższa wysokość płac jakiej żądali nowi przybysze konfrontując ją z wymaganiami autochtonów. W roku 1961 Zachodnie Niemcy (RFN) pod wpływem silnego lobby kapitału finansowego zdecydowały się na „import” siły roboczej z islamskiej Turcji, podpisując z tym krajem stosowne umowy. Jednocześnie państwa ekskolonialne (jak chociażby Francja, Wielka Brytania) umożliwiły do siebie napływ fali migracyjnej z byłych państw kolonialnych. Lekkomyślnością było założenie, iż imigracja ta nie będzie mieć charakteru definitywnego i osiedlający się tu (przeważnie) mężczyźni wkrótce wyjadą do ojczyzny. Traktując Europę jako miejsce swego tymczasowego pobytu nie zadawali sobie oni trudu w celu zrozumienia otaczającej ich nowej rzeczywistości i – co naturalne – tym bardziej nie zamierzali się angażować w sprawy społeczne i polityczne, o żadnej integracji nie mogło być mowy, nie chcieli się wiązać emocjonalnie z miejscem, z którego mieli w najbliższym czasie wyjechać. Ekstremalną zmianę ich losu przyniósł program łączenia rodzin emigrantów, do całkiem obcego miejsca dołączyły nieuropejska żona i ich dzieci. To wygenerowało daleko idące następstwa i kompletnie odmienną perspektywę patrzenia na to zjawisko.

Migranci z niezachodnich ośrodków kulturowych swą obecnością nie tylko obniżyli stawkę płacy wydatnie przy tym czerpiąc profity z opieki socjalnej, ale zagospodarowali niszę, która była bolączką państw europejskich. Przyrost naturalny wśród rdzennych Europejczyków był praktycznie zerowy, natomiast jak zauważa Samuel Huntinton wizualizując rzeczywistość lat 90-tych: na imigrantów przypada 10% urodzeń w Europie Zachodniej, a w Brukseli na Arabów 50%. Trend ów gwałtownie postępuje kreując nieodwracalne zmiany w strukturze ludnościowej i kulturze państw europejskich.

Europa podobnie jak wcześniej Stany Zjednoczone Ameryki Północnej stała się obszarem wielorasowym i wieloetnicznym. Obok siebie egzystować zaczęły dwa odrębne światy – Europejczyków związanych od pokoleń z ojczystą ziemią i kolejne pokolenia ludzi wywodzących się z fali migracyjnej. Wysiłki neoliberlanych elit politycznych skoncentrowały się na niemożliwej do zrealizowania akulturacji – czyli asymilacji opierającej się na przyjęciu obcej kultury i dostosowania się do jej wzorców przez przybyszów z nieuropejskich kręgów kulturowych. Niewykonalne stało się by emigranci wywodzący się z ośrodka cywilizacji arabskiej, do której należą islamskie państwa teokratyczne a także żyjący dotychczas we wspólnotowym rytmie życia, wyznający odmienne aksjomaty mieszkańcy Afryki, przyjęli i tak będącą już w rozkładzie tożsamość narodową Europejczyków. Neoliberałowie zdecydowali się więc na bezprecedensową inżynierię społeczną. Remedium miała stać się polityka multikulturalizmu wraz z posuniętą konwergencją wszystkich ludzi zamieszkujących dany obszar.

Multikulturalizm miał być w liberalnych krajach gwarancją tolerowania odmienności i zarazem prawem tychże zbiorowości do kultywowania swoich tradycji. Jednocześnie brak skonkretyzowanej definicji na ile możliwe jest inkorporowanie egzotyki na nowy obszar stał się zarzewiem konfliktów – oddolny sprzeciw wobec natarczywej ekspansji kulturalnej emigrantów ze strony Europejczyków odczytywany jest przez liberałów jako szowinizm, jakże odmienne w opinii publicznej są traktowane powstające zgodnie z literą prawa zapisy dotyczące przykładowo zakazu noszenia burek. Te, choć słusznie wydane, odkodowywane są przez emigrantów jako przejaw terroru struktur państwowych. Konwergencja opierać się miała na wysiłkach w absorpcji przez masy tożsamości nowoczesnej, której nie poddały się formacje nacjonalistyczne a także tożsamościowe, gdyż wypiera ona tę kształtującą Europę – tożsamość narodową. Niemniej jednak nie sposób nie mówić o pewnym sukcesie – przyjęła ją jako punkt samoidentyfikacji znaczącą część autochtonów bierna wobec dyktatury multikulturalizmu, jednak wartości takie jak: konsumpcjonizm, bezwarunkowe tolerowanie innych opinii, akceptowanie „demokratycznych” struktur państwowych, sprawiedliwość rozdzielcza, indywidualizm są nie do zaaprobowania przez kolektywne społeczności wywodzące się spoza naszego kontynentu. Na tym polu narasta konflikt między oczekiwaniami liberalnej Europy a zachowaniem fali migracyjnej.

Brak chęci adaptacyjnych imigrantów wobec liberalnego ustroju rzetelnie zobrazował politolog Francis Fukuyama. Jego wypowiedź należy traktować jako istotną z tego względu, iż po pierwsze stanowi ona podsumowanie wobec rzeczywistości analogicznie wielokulturowego USA, po drugie słowa te świadomie wypowiada człowiek z drugiego pokolenia japońskich emigrantów. Cytując: W zglobalizowanym świecie problem tożsamości zbiorowej staje się problemem politycznym – słaba tożsamość kolektywna nowoczesnego społeczeństwa może zostać zakwestionowana przez imigrantów, których tożsamość społeczna jest silna. W związku z powyższym za absurdalne należy uznać wysiłki by społeczności kształtowane w radykalnie odmiennym systemie wartości nagle podporządkowały irracjonalnym dla siebie normom. Zawsze będą miały wobec niego postawę ambiwalentną.

Dla zamknięcia rozważań dotyczących tego problemu nie sposób nie powołać się także na funkcjonującą w psychologii społecznej „teorię odrębności”. Oto jej treść: Człowiek postrzega siebie w kategoriach cech, które go odróżniają od innych ludzi, zwłaszcza w środowisku społecznym, w którym zwykle przebywa. Kobieta psycholog w otoczeniu kilkunastu kobiet wykonujących inne zawody myśli o sobie jako o psychologu, w grupie kilkunastu psychologów mężczyzn postrzega siebie jako kobietę. Interpretacja jest więc następująca – ludzie określają się w kontekście interakcji z innymi poprzez kolokwialnie rzecz ujmując „kim nie są”. Tak więc nie-Europejczyk wchodząc w kontakt z Europejczykiem będzie postrzegać się przez pryzmat tego, co go od niego wyróżnia i jest nią antagonistyczna tożsamość, którą dzięki dyktaturze multikulturlizmu będzie mógł swobodnie kultywować.

Radykalizm w zamian za brak asymilacji i akulturacji

O ile pierwsze pokolenie emigrantów charakteryzuje się eufemistycznym „brakiem problemów z tożsamością”, przez co należy rozumieć całkowitą inercję w sferze aktywności społecznej i politycznej, o tyle 2,3 i kolejne pokolenia odczuwają jawny kryzys tożsamości w skrajnej formie przejawiający się w postawie roszczeniowej wobec społeczeństw europejskich i kontestowaniu zastanej tradycji. Owocem tego napięcia jest stan frustracji, abberacji, które są symptomami syndromu „wykorzenienia”. Wobec obszaru europejskiego zaczynają być ustosunkowani wrogo i jednocześnie pragną powrócić do tradycji swoich przodków. W przypadku emigrantów wywodzących się z krajów arabskich jest to z reguły fanatyczny islam. Użyteczne są tu słowa Olivera Roya, który zauważył: Źródła radykalnego islamizmu nie tkwią w kulturze czy religii islamskiej, lecz w procesie delokalizacji – wykorzenienia – przywołanie pytania ‘kim jestem?’. Problem tożsamości nie pojawia się w tradycyjnych społecznościach islamskich – bo jest ona określona poprzez społeczne środowisko (rodzina, klan, duchowi przywódcy i państwo, którego fundamentem jest wiara). Problem tożsamości pojawia się z chwilą opuszczenia tradycyjnych społeczności muzułmańskich, powstaje gdy tożsamość jednostki ‘zderza się’ z odmiennymi oczekiwaniami liberalnego społeczeństwa.

Problemem jest podatność owych „wykorzenionych” na agitację ideologiczną postulującą zadanie ciosu krajowi, który ich gości. Tak było w przypadku zamachowców z Londynu, którzy dokonali sabotażu w pojazdach komunikacji miejskiej 7 lipca 2005 roku. Ofiarami zamachowców-samobójców padły osoby dojeżdżające do pracy, turyści i dzieci. W wyniku czterech eksplozji (trzy w pociągach metra, jeden w dwupoziomowym autobusie) śmierć poniosło 57 osób. Terroryści, którzy podjęli się realizacji krwawego dzieła powierzchownie prezentowali się jako osoby wkomponowane w strukturę społeczną Wielkiej Brytanii. Wszyscy oni urodzili się już w tym kraju, mieszkali w Leeds – mieście, w którym aż 40% spośród muzułmańskiej społeczności nie posiada pracy. Na tym tle 30-letni zamachowiec Mohammed Sidique Khan jawi się jako osoba o dość wysokim statusie. Jako nauczyciel miał zawód, który cieszy się powszechnym prestiżem społecznym. W roku 2001 przy meczecie Hardy Street założył szkołę sportową, w której dokonywał procesu indoktrynacji. Kolejny z nich, 22-letni Shahzad Tanweer jako wybitny sportowiec studiował wychowanie fizyczne w Leeds. Jego percepcję wobec świata odmieniła wizyta w pakistańskim Karaczi, gdzie odnaleźć pragnął swe korzenie i poddał się procesowi prania mózgu. 18-letni Hasib Husajn wyróżnia się na tym tle – był bezrobotny i sfrustrowany życiowymi niepowodzeniami, powrót do islamu dał mu poczucie akceptacji i spełnienia. W zbliżonych kategoriach myśleć można o Jamalczyku i konwertycie Germaine Lindsay. 19-letni zamachowiec zostawił żonę, która w momencie krwawego sabotażu oczekiwała ich drugiego dziecka. Całą grupę scalała niechęć wobec Wielkiej Brytanii, poczucie wyobcowania, które mimo miejsca pochodzenia wywołało więź emocjonalną z dżichadystami z Pakistanu, Iraku i Afganistanu.

Sięgając w nie tak odległą przeszłość warto powołać się także na wydarzenia z dnia 2 XI 2004. Wówczas zamordowany został sceptycznie nastawiony wobec islamskich imigrantów filmowiec Theo van Gogh. Mający 26 lat morderca Mohammed Bouyeri był marokańskiego pochodzenia, a działalność jaką prowadziła jego ofiara uważał za godzącą w cały islam. Oddał on siedem strzałów wobec Theo van Gogha i następnie poderżnął mu gardło, zostawiając list o treści: „Jestem pewien, Holendrze, że zginiesz jak Ameryka i cały Zachód (…) Nie będzie żadnej łaski dla tych, którzy czynią niesprawiedliwość, przeciwko nim można podnieść jedynie miecz. Tylko śmierć oddzieli prawdę od kłamstwa”. Przez list emanuje więc nie tylko personalna nienawiść, ale pogarda dla liberalnego świata, który dał mu schronienie, dom, przyszłość. On jak i całe rzesze emigrantów czuł się wykorzeniony, przyszłość odnalazł w antagonistycznym wobec Europy islamie i w związku z tym poczuł nieokiełznaną chęć zniszczenia otaczającego go świata.

Lista tragicznych wydarzeń, które były konsekwencją wykorzenienia jest znacznie dłuższa, chociażby rozruchy na przedmieściach Paryża, które wszczęła ludność pochodzenia afrykańskiego, czy też znacznie aktualniejsze, ostatnie zamieszki i grabieże w Londynie. Nie sposób nie zauważyć, że są one następstwami globalizacji i otwartego rynku zdolnego do niekontrolowanego przez państwo przepływu siły roboczej. Warto nadmienić, że po upadku Bloku Wschodniego wszelkim tym mechanizmom poddana jest także Polska. Nie sposób więc nie mieć obaw odnośnie naszej przyszłości.

R.