pozamiatane_Rządy Platformy Obywatelskiej przynajmniej przez jeszcze trzy lata nam nie grożą, jednak trudno ukrywać, że blisko osiem lat jej dominacji na polskiej scenie politycznej odcisnęło piętno na współczesnym obliczu naszego kraju. Dlaczego jednak tak wiele osób dało nabrać się na chwyty Donalda Tuska, którego wyjazd do Brukseli oznaczał dla Platformy utratę władzy? W przystępny sposób wyjaśnia to prawicowy publicysta Piotr Gociek.

Doskonale pamiętam przejęcie władzy przez Platformę w 2007 r. Towarzyszyła temu nie tylko nieskrywana radość mediów oraz „moralnych autorytetów”, ale również autentyczny entuzjazm sporej części polskiego społeczeństwa. Sprowadzanie rekordowego poparcia dla Platformy do kwestii zmanipulowania ludzi przez media jest zbytnim uproszczeniem sprawy, a uproszczenia znacząco utrudniają możliwość realnego przeanalizowania problemu. Wygrana PO przed dziewięcioma laty była bowiem możliwa w dużej mierze z powodu samych rządów Prawa i Sprawiedliwości. Chodzi tu nie tylko o utrudnioną komunikację partii Jarosława Kaczyńskiego ze społeczeństwem (w ubiegłym roku PiS i Andrzeja Dudę wciąż popierały jedynie niszowe media), ale sposób uprawiania polityki przez tą formację. Trudno nie odnieść wrażenia, że sporą część swojej politycznej kariery, szczególnie w ostatnim dziesięcioleciu, Kaczyński budował na tworzeniu przekazu o tak strasznych zakulisowych rozgrywkach, że ich ujawnienie byłoby zbyt niebezpieczne. Kiedy jednak przychodzi co do czego, trudno dowiedzieć się o jakichś konkretach, a najczęściej ta niebezpieczna i tajemna wiedza sprowadza się do potwierdzania zarzutów już wcześniej doskonale znanych, o czym świadczy choćby tegoroczna akcja z teczką Lecha Wałęsy.

Otwieranie zbyt wielu frontów przez PiS w trakcie pierwszego okresu rządów tej partii nie jest przedmiotem rozważań Piotra Goćka, choć oczywiście w części analizy poświęconej zwycięstwu PO w 2007 r. zwraca on uwagę, iż partia Tuska pozycjonowała się jako alternatywa dla kłótliwości ugrupowania Kaczyńskiego. Swoją narrację publicysta tygodnika „Do Rzeczy” zaczyna jednak od wieczoru wyborczego w 2005 r., kiedy to Tusk przegrał wyścig o fotel prezydencki z Lechem Kaczyńskim. Gociek uważa, iż wtedy nastąpił ostateczny koniec prawdziwego Tuska, który prześcigał się wówczas z PiS-em na radykalizm w kwestii odbudowy państwa po okresie czteroletnich rządów Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a po przegranej postanowił zbliżyć się do środowisk konserwujących dotychczasowy kształt III Rzeczypospolitej. Kształtu PO pod rządami Tuska nie da się jednak zrozumieć bez sięgnięcia do wcześniejszej historii „gdańskich liberałów” oraz bez przeanalizowania dostępnych informacji na temat bazy członkowskiej Platformy. W tej pierwszej kwestii widać wyraźnie ewolucję Tuska, który jako działacz Kongresu Liberalno-Demokratycznego i niezbyt pracowity aktywista antykomunistycznej opozycji był klasycznym liberałem niechętnym Kościołowi, co później w celach politycznych nie przeszkadzało mu zawrzeć kościelnego związku małżeńskiego. Jeśli natomiast chodzi o bazę członkowską PO, to z dostępnych danych na ten temat wynika, iż przeciętny działacz tej partii nie jest wcale „młodym, wykształconym z wielkiego ośrodka”, ale prowincjonalnym facetem w średnim wieku liczącym na profity z politycznej aktywności.

Pozwala to zrozumieć system, jaki w ciągu sześciu lat swoich rządów zbudował Tusk. Polegał on na zapewnianiu ludziom przysłowiowej ciepłej wody w kranie, uciekaniu od politycznych sporów w imię „nierobienia polityki”, kupowaniu obietnicami wpływowych środowisk i zmienianiu orientacji politycznej Platformy. Dzięki publikacji Goćka nieco starsi obserwatorzy polskiej polityki mogą sobie przypomnieć, a młodsi dowiedzieć się choćby o dokumencie programowym PO sprzed referendum dotyczącym akcesji Polski do Unii Europejskiej. Partia deklarująca wówczas (a był to 2003 r.) swoją chadecką orientację wzywała do obrony polskiej tożsamości i interesów narodowych w ramach unijnych struktur, aby 10 lat później cieszyć się za to poparciem środowisk liberalno-lewicowych wierzących w możliwość wprowadzenia postulowanych przez nie zmian obyczajowych. Jednak i ten elektorat mógł czuć się zawiedziony, ponieważ PO wielokrotnie nadymała balon w kwestiach związków partnerskich i aborcji, aby później po cichu chować odpowiednie projekty w czeluściach sejmowych szuflad. Żeby nie zrazić do siebie bardziej konserwatywnych wyborców PO przeprowadziła natomiast operację w postaci wykreowania Ruchu Palikota, który jednak po czterech latach odszedł w polityczny niebyt.

Z dwóch pierwszych rozdziałów można więc dowiedzieć się, czym była i jest obecnie Platforma, a także jak przy pomocy mediów i sieci zależności zbudowała swój system. Najmniej ciekawy jest trzeci rozdział poświęcony osobie Bronisława Komorowskiego. De facto nie jest on już nawet publicystyczną analizą, ale bardziej zbiorem najczęściej mało eksponowanych medialnych doniesień o kolejnych wpadkach byłego już prezydenta. Rozbujane ego Komorowskiego, różne wersje jego politycznej drogi, niejasne powiązania z dawnymi służbami wojskowymi, czy też słynna wizyta w Japonii to rzeczy doskonale znane, stąd nie wnoszą one do opowieści o Platformie niczego nowego. Nie oznacza to jednak, że ta część „POzamiatanego” nie jest godna uwagi, ponieważ niektóre ważne szczegóły dotyczące zwłaszcza pierwszych miesięcy prezydentury Komorowskiego mogły umknąć uwadze.

Publikacja nie wydaje się więc specjalnie odkrywcza, ale obowiązkowo powinny po nią sięgnąć osoby, których polityczne zaangażowanie objawiło się dopiero z boomem związanym z Marszem Niepodległości. „POzamiatane” jest bowiem niezwykle przystępną analizą tego, jak można zbić kapitał polityczny w Polsce. Choć informacje na ten temat są sprzeczne, nie można wykluczyć, iż Tusk po zakończeniu swojej przygody z Brukselą może ponownie powalczyć o skupienie władzy w swoich rękach, a nie można wykluczyć, iż będzie znów używał podobnych metod.

M.

pozamiatane-okladka